Wynalazek ognia wyniósł człowieka pierwotnego ponad zwierzęta, umożliwiając mu rozwój kultury i cywilizacji. Maszyna parowa wynaleziona w XVIII w. zamieniła energię ognia w użyteczną pracę zwielokrotniającą siłę mięśni ludzi i zwierząt i zainicjowała rewolucję przemysłową. Opanowanie umiejętności wytwarzania i przesyłania prądu elektrycznego pod koniec XIX w. dopełniło rewolucji. Dostęp do czystej, żywej energii z gniazdka w każdym miejscu i o każdej porze dnia i nocy umożliwił powstanie współczesnej nam cywilizacji telewizorów, lodówek, pralek, komputerów.
Sprawcy elektrycznej rewolucji – Thomas Edison, Samuel Insull, George Westinghouse – nie mieli wątpliwości, że w ich dziele kryje się demiurgiczna siła. Należeli do powstałego w 1913 r. stowarzyszenia Jovian, którego manifest głosił: „Elektrycy są dumni ze swej misji. Powinni być. Bóg jest Wielkim Elektrykiem”. Nie inaczej myślał wódz Rewolucji Październikowej. To Włodzimierz Lenin ogłosił, że socjalizm = elektryfikacja + władza rad.
Zużycie energii elektrycznej stało się jednym z mierników rozwoju cywilizacyjnego. Najwyższy poziom nienasycenia notujemy u Norwegów – rocznie 25 304 kWh na obywatela. Dla porównania mieszkaniec Haiti zużywa tylko 39 kWh, Polak 2388, a Amerykanin 13 388 kWh. Oczywiście, ten miernik jest niedoskonały. W ostatnich latach PRL zużywaliśmy więcej energii elektrycznej niż obecnie, elektrownie nie nadążały z produkcją, a przecież sklepowe półki świeciły pustkami.
Bank Światowy szacuje, że spośród dwóch miliardów pozbawionych elektryczności mieszkańców Trzeciego Świata połowa skłonna byłaby płacić komercyjne, porównywalne z cenami w krajach rozwiniętych, stawki za prąd.