Archiwum Polityki

O wierzącym ludzie i prezydencie-cudotwórcy

Rządzenie miastem to nie partia pokera, w której zastawia się mieszkanie i obrączkę

Afera w Ostrowcu Świętokrzyskim wybuchła nie dlatego, że lokalna władza dopuściła się nadużyć, ale że pracownicy huty, podobnie jak całe miasto, gwałtownie potrzebowali cudotwórców. Żeby zostać zbawcą, nie trzeba mieć specjalnych kwalifikacji, wystarczy obiecywać ludziom to, co chcą usłyszeć. Nie proponować żadnych trudnych rozwiązań, niepewnej przyszłości.

Wizja niepewnego jutra pojawiła się przed pracownikami Huty Ostrowiec pod koniec 2001 r. Wtedy, gdy Stalexport, jej główny udziałowiec, postanowił się z huty wycofać. Ochotę jej przejęcia wyrażało wtedy kilku zachodnich inwestorów, rozważano też możliwość włączenia zakładu do koncernu Polskie Huty Stali. Było prawdopodobne, że zadłużone aż na 800 mln zł przedsiębiorstwo trzeba będzie zmniejszyć, może podzielić, z pewnością zwolnić część pracowników.

Taka perspektywa nie podobała się dwutysięcznej załodze. To wtedy pojawiło się zapotrzebowanie na zbawcę, którym postanowił zostać prezydent miasta. Wymyślił, że Ostrowiec odkupi hutę od Stalexportu, po prostu. Jej długi zostały wprawdzie zredukowane do 80 mln zł, ale przecież dla 70-tysięcznego miasta i tak jest to obciążenie ogromne. Doskonale zdawał sobie z tego sprawę Stalexport, żądając od miasta gwarancji. Prezydent beztrosko, jak nie swój telewizor w lombardzie, zastawił trzy najważniejsze przedsiębiorstwa komunalne: miejską komunikację, wodociągi oraz Towarzystwo Budownictwa Społecznego. Gdy huta, mimo obiecanek prezydenta, padła i wiadomo, że długu nie spłaci, Stalexport słusznie domaga się miejskich spółek.

Nie dziwię się zdesperowanym hutnikom, którzy bali się, iż część z nich – być może – straci pracę, więc pomysł przejęcia huty przez miasto, które gwarantowało zatrudnienie, bardzo im się podobał.

Polityka 33.2003 (2414) z dnia 16.08.2003; Komentarze; s. 17
Reklama