Historia politycznej kariery posła Zbigniewa Witaszka, do niedawna typowanego w gabinecie cieni Andrzeja Leppera na ministra sportu, ostatnio niespodziewanie wyrzuconego z klubu Samoobrony, nierozerwalnie wiąże się z zajazdem U Witaszka. To właśnie tu, w Czosnowie pod Warszawą, 11 lat temu Witaszek poznał przewodniczącego Samoobrony. Od razu przypadli sobie do gustu. – Drzwi mojego zajazdu na hasła Lepper i Samoobrona były zawsze otwarte – mówi restaurator.
Przejedzeni Witaszkiem
Przewodniczący i jego liczni przyboczni chętnie korzystali z Witaszkowej gościny. Było stąd blisko do stolicy, a zarazem cicho i dyskretnie. Urządzali U Witaszka zjazdy, spotkania i wieczory wyborcze. – To były zwykle imprezy składkowe. Ktoś przywiózł kaczki, inny prosiaka, Renata Beger dostarczała kiełbasy własnej produkcji. Ja zapewniałem lokal i napoje. Tak żeśmy sobie żyli, aż żeśmy się dostali do Sejmu – wspomina Witaszek. Wtedy działacze przestali się u Witaszka pojawiać. Poseł właściwie się temu nie dziwi: – Samoobrona dostała ogromną dotację z budżetu państwa i moje progi stały się dla jej działaczy za niskie. Bliższe im teraz ekskluzywne hotele, restauracja sejmowa czy Sala Kongresowa w Pałacu Kultury. Tylko młodzieżówka i działacze samorządowi Samoobrony nie gardzili nadal gościną posła. Teraz i oni będą go pewnie jako wyklętego omijać szerokim łukiem.
Może to zresztą i lepiej, bo jak mówi Witaszek, ostatnio coraz więcej firm rezygnowało z organizowania szkoleń w jego zajeździe: – Mówili: a to ten zajazd Samoobrony! Nasza noga tu więcej nie postanie.
Wśród stałych klientów zajazdu jest, jak mówi Witaszek, kilka znanych osób z różnych środowisk, ale ich nazwisk poseł nie chce wymieniać.