Nowy kłopot z politykami premiera Berlusconiego. Podsekretarz stanu do spraw turystyki Stefano Stefani – broniąc swego szefa przed obrażonymi Niemcami (za ironiczne zaproponowanie niemieckiemu europosłowi roli obozowego kapo we włoskim filmie) – opublikował cały artykuł. W nim opisał niemieckich turystów jako nacjonalistyczne blondbestie (to akurat z Nietschego), które hałaśliwie najeżdżają na włoskie plaże, są pyszni i aroganccy. Stefani dopiekł też prasie niemieckiej pisząc, iż co roku z gorliwością donosi o liczbie kradzieży samochodów we włoskim kurorcie Rimini i ofiarach mafii na Sycylii. Prasa niemiecka, zwłaszcza bulwarowa, zawrzała. Kanclerz Schröder, który miał się udać na urlop do Włoch, ogłosił, że spędzi wakacje w Hanowerze. Stefani zaczął przepraszać, oświadczył, że „kocha Niemcy” i podał się do dymisji. Komentatorzy zajęli się reminiscencjami politycznymi. Zwrócono uwagę, że takie incydenty mogą służyć politykom, bo odwracają uwagę od strajków, afer i recesji.
Bardziej nas jednak intryguje, jak odnosić się do narodowych stereotypów w unijnej Europie. Obsmarowywanie sąsiadów to sport w Europie jeszcze popularniejszy niż piłka nożna. Francuzi wiadomo: zdradliwe żabojady, z kuchni robią ołtarz. Niemcy – pracowici, ale Pan Bóg odebrał im dowcip, Włosi – tchórzliwi i leniwi i tak dalej. A my Polacy? Złodzieje. Jak w niemieckiej reklamie turystycznej: „Jedźcie na wakacje do Polski – wasz samochód już tam jest”. Na co dzień klasa polityczna i prasa zachowują maniery i polityczną poprawność. Ale wystarczy jakaś awantura i już populiści wjeżdżają na sąsiadów. Z drugiej strony, czy w imię politycznej poprawności i dla dobra europejskiej integracji w ogóle nie poruszać tematu niemieckich wczasowiczów, którzy istotnie mogą dać się we znaki swym hałaśliwym pijaństwem, tak samo zresztą jak i grupy polskich turystów?