Amerykańska agencja rządowa do spraw łączności (FCC) rozluźniła niedawno przepisy o własności środków masowego przekazu, torując drogę dalszej koncentracji mediów w rękach kilku najpotężniejszych koncernów. Decyzja wzbudziła protesty licznych organizacji obrony konsumentów i interesu publicznego. Wywołana nią debata przeniesie się teraz do Kongresu i do sądów. Kto ma rację? Pytanie jest o tyle istotne, że także w Polsce toczą się spory o kontrolę nad czwartą władzą. Wniosków z dyskusji amerykańskiej nie należy jednak przenosić pochopnie znad Potomaku nad Wisłę.
Konsolidacja mediów postępuje w USA od dłuższego czasu,
a przyspieszyła ją ustawa o telekomunikacji z 1996 r., która zezwoliła na fuzję koncernów telefonicznych, internetowych i tradycyjnych mediów, co prowadzi do powstawania gigantów w rodzaju AOL Time Warner. Ustawa zobowiązała FCC do okresowego uzasadniania i ewentualnej rewizji obowiązujących od prawie 30 lat ograniczeń własnościowych w prasie, radiu i telewizji, na których zniesienie nalegały branżowe korporacje. Właśnie zniesiono zakaz posiadania przez jednego właściciela stacji telewizyjnej i gazety w jednym mieście, z wyjątkiem najmniejszych. W największych miastach jedna firma będzie mogła być właścicielem do trzech stacji telewizyjnych, ośmiu radiostacji, gazety codziennej i operatora telewizji kablowej. Jedna krajowa sieć telewizyjna będzie mogła posiadać więcej niż dotąd stacji lokalnych, tak aby obejmowały łącznie swym zasięgiem 45 proc. telewidzów w USA, a nie jak dotychczas 35 proc.
Przeciwnicy zmian w setkach tysięcy listów, e-maili i faksów przysłanych do komisji podkreślali, że zawężenie puli nadawców informacji prowadzi do uniformizacji treści, zaniku programów lokalnych, pogłębienia komercjalizacji i usuwania treści niewygodnych dla kierownictwa medialnych organizacji.