Zmęczeni kłótniami międzyplemiennymi bracia Lech i Czech pilnie szukali nowej siedziby dla swych narodów. I wreszcie nad Wełtawą zobaczyli górę, która wyrastała z równiny jak wielkie kretowisko. Gdy rano weszli na szczyt i gdy wiatr rozpędził mgły, ujrzeli krainę marzeń, mlekiem i miodem płynącą.
Góra nazywała się Rzip. Potomkowie praojca Czecha, znęceni faktem, że bazaltowe wzgórze absolutnie skutecznie odstrasza burzowe chmury, najpierw (w XI w.) postawili tu białą rotundę – poświęconą kiedyś św. Wojciechowi, dziś św. Jerzemu, potem wzgórze zważyli (69 088 tys. ton) i ustalili wysokość nad poziomem morza (456 m). Sami osiedlali się wokół Rzipu, głównie we wsi Ctine, gdzie według ustnego przekazu miała się znajdować mogiła praojca Czecha. Nie znaleziono jej nigdy, choć poszukiwania trwały przez całą dobę romantyzmu. Jeszcze wcześniej uczeni mężowie próbowali ustalić, kiedy założyciel państwa Czechów po raz pierwszy wszedł na świętą górę Rzip. Jeśli rację miał Polak, książę Józef Aleksander Jabłonowski, brat Czecha Lech przyszedł nad Gopło ok. 550 r. Musieli więc wraz z Czechem dotrzeć na górę Rzip – najprawdopodobniej z Chorwacji – co najmniej kilka lat wcześniej.
Rozstali się w absolutnej zgodzie. Czech rozumiał, że młodszy brat chce się usamodzielnić. Prosił tylko, by nie odchodził dalej, niż docierają wysyłane z ogniska na Rzipie sygnały dymne. Tak więc, gdy stary Czech umarł, ogień i dym przywołały Lecha: Wracaj, chcemy ci przekazać władzę. Ale książę nie chciał, wskazał na sukcesora młodego Kroka, sam zaś wyruszył nad Gopło. Resztę znamy, z wyjątkiem odpowiedzi na pytanie, co się stało z Rusem. Ta zagadka czeka ciągle na swego Kolumba.
Bazaltowa góra nad Wełtawą – podobna wypisz wymaluj do naszego kopca Krakusa – funkcję narodowego symbolu zaczęła pełnić dopiero w XIX w.