Intrygujący pomysł opowiedzenia o ludzkości walczącej o przetrwanie ze zbuntowanymi, inteligentnymi maszynami, w realiach przypominających system operacyjny komputera, nie znalazł niestety ciekawego rozwinięcia w „Reaktywacji”. Wachowscy więcej uwagi poświęcili dopracowaniu do perfekcji efektów specjalnych niż pogłębieniu myślowej warstwy filmu. W efekcie ciekawy koncept zatrzymuje się na poziomie pierwszego odcinka, czasami zostaje nawet zepchnięty na dalszy plan, przesłonięty przez efektowne sceny gonitw, pościgów samochodowych i baletowych pojedynków kung-fu, dla których nie sposób znaleźć odpowiednika we współczesnym kinie akcji.
Czy to źle, że autorzy filmu wybrali taki wariant? Dla widowiska – wręcz znakomicie. Oglądając pełną napięcia 15-minutową sekwencję jazdy ciężarówki pod prąd po autostradzie pełnej rozpędzonych pojazdów, w których przeciwnicy toczą ze sobą walkę na śmierć i życie, trwamy w nieustannym podziwie dla pomysłowości realizatorów i kaskaderskich umiejętności aktorów. Pod tym względem bracia Wachowscy osiągnęli niebywałe mistrzostwo, kasując nie tylko pamiętną scenę z „Bullita”, ale i dziesiątki podobnych. Pojedynek na pięści i kopniaki w wykonaniu Keanu Reevesa z setką sklonowanych agentów, ukazany z nieprawdopodobną precyzją z wielu ujęć kamery, w zwolnionym i naturalnym rytmie tak, że przestaje się odczuwać różnicę pomiędzy filmem a symulacją komputerową – po prostu oszałamia. Takich atrakcji wcześniej w kinie nie było i pewnie długo jeszcze nikt ich nie powtórzy. Wszelako od dzieła, o którym pisano nie tylko w kategoriach utwo-ru rozrywkowego, w którym dostrzeżono sensowną próbę ożywienia nowoczesnego mitu o mesjaszu; od dzieła, w którym aż roi się od czytelnych nawiązań do prozy Dicka i gnostyckich legend – wymaga się odrobinę więcej.