Wszechobecna ciemność, niezwykła ciasnota i temperatura jak gdzieś w tropikach. W dzień i w nocy nie spada poniżej 34 stopni Celsjusza. Czasami niestety bywa cieplej, gdy trzeba znosić fanaberie właściciela, który ulegnie reklamie seksownie obcisłego przyodziewku lub wykąpie się w przesadnie gorącej wodzie.
Wtedy zaczyna się pogrom: wydajność produkcyjna spada na łeb na szyję, a wyprodukowane egzemplarze szybko tracą swoją naturalną zwinność. Tak się w tym cieple rozleniwiają, że nikną w bezkształtnej masie plazmy albo zastygają w bezruchu. A tu koniecznie trzeba się ruszać. Ruch gwarantuje przeżycie. Pozwala trafić do odległego celu, dla którego warto w tej ciasnej, zamkniętej i poskręcanej przestrzeni siedzieć.
Wylęgarnia pracuje pełną parą przez 24 godziny na dobę: z nabłonka powstaje co sekundę tysiąc nowych osobników. Czyli w czasie lektury tego tekstu, od początku do tego miejsca, przybyło w jądrach każdego zdrowego mężczyzny ok. 50 tys. plemników. Wszystkie muszą się upchnąć w wąskich poskręcanych kanalikach, które po rozciągnięciu miałyby długość blisko 300 m, ale skąpa natura przydzieliła im przestrzeń zaledwie 15 cm sześc.
Ponieważ wylęgarnie są właściwie dwie, a zwisająca po lewej stronie jest ciut większa od prawej – szczęśliwie byłoby znaleźć się właśnie w niej. Ale nic za darmo – jest ona położona niżej, co wydłuża drogę do wyjścia z ciemnego tunelu. Różnica wynosi zaledwie centymetr, jednak dla 60-mikrometrowego plemnika ten dystans odpowiada 300 m, które miałby do przebrnięcia przez tłum średniego wzrostu człowiek. To spory wydatek energii, której magazyn każdy plemnik dźwiga na swych barkach (w tzw. wstawce), mając nadzieję, że będzie miał szansę dobrze ją spożytkować.
Tor przeszkód
Biorąc pod uwagę nieprzewidywalną rozrzutność właściciela, lokatorzy wylęgarni nigdy nie wiedzą, gdzie trafią: na prześcieradło, do kratki ściekowej pod prysznicem, do toalety czy też wprost do kobiecego ciała.