Poziom przesycenia tego filmu fantazją jest świadectwem bezsilności współczesnej nauki wobec tajemnicy wnętrza Ziemi. W żadnym hollywoodzkim filmie grozy, a wykorzystano do tego celu chyba już wszystkie możliwe i niemożliwe zjawiska przyrodnicze, akcja nie musiała się toczyć przez 90 proc. czasu w tak całkowicie wyimaginowanych warunkach. No bo rzeczywiście, warunki panujące w przestrzeni kosmicznej znamy już dość dobrze, Układ Słoneczny został spenetrowany przez sondy kosmiczne, o jądrze atomowym wiemy już niemal wszystko, batyskafy dotarły na dno największych głębi oceanicznych, a z ciała Matki Ziemi poznaliśmy naocznie zaledwie naskórek – 0,2 proc. z prawie 6500 km, jakie dzielą nas od środka naszej planety.
Trzy sfery czy więcej
Jeszcze przed stu paru laty w geofizyce wyznawano zasadę ciągłości budowy wnętrza Ziemi. W podręczniku Günthera z końca XIX w. można było wyczytać, że „w ciele planety istnieją wszelkie możliwe stany skupienia, od stałego w skorupie do gazowego w centralnej części Ziemi”, a przejście od jednego do drugiego jest „absolutnie ciągłe, bez jakichkolwiek powierzchni nieciągłości”. Centralna część Ziemi miała być wypełniona jednorodnym gazem jednoatomowym o dużej gęstości oraz bardzo wysokiej temperaturze i prężności.
Kilkanaście lat później, kiedy geofizycy nauczyli się odczytywać informacje, których dostarczają trzęsienia ziemi, obraz ten uległ radykalnej zmianie. Mniej więcej w drugiej dekadzie XX w. sformułowano pogląd o trzech głównych elementach budowy Ziemi: skorupie (do głębokości 40 km), skalistym płaszczu (do 2900 km) i metalicznym jądrze.
Dziś geofizycy znacznie skomplikowali ten obraz.