W „Rzeczpospolitej” prezydent Lech Kaczyński chyba ze zdziwieniem, z pewną irytacją i z wyraźnym trudem odpiera zarzut Piotra Semki, że chce stępić ostrze procesu lustracji. Prezydent zarzuca swoim adwersarzom radykalizm i brak szacunku dla elementarnych standardów prawnych. Żeby bronić swego stanowiska, musi odciąć się od prezesa Kurtyki, którego niedawno powołał. Na sąsiedniej stronie red. Gontarczyk otwarcie zarzuca prezydentowi, że kryje kapusiów. Należący do ojca Rydzyka „Nasz Dziennik” nie pozostawia też cienia wątpliwości, że składając w Sejmie nowelizację ustawy lustracyjnej urząd prezydencki przeszedł na stronę agentów.
„Dziennik” dzień w dzień piętnuje niechęć polskiego Kościoła do prawdy, a jednoznacznej decyzji Watykanu w sprawie abp. Wielgusa przeciwstawia „pokrętne” słowa prymasa.
W Radiu Maryja ojciec Rydzyk dociska premiera Kaczyńskiego krytykując go za nie dość stanowczą propozycję antyaborcyjnej poprawki do konstytucji. Premier broni się przekonując, że „polityk odpowiada za skutki swojej działalności”, a bardziej radykalna poprawka nie uzyskałaby wymaganej większości.
Coraz więcej wskazuje, że ci, którzy doprowadzili do naturalizowania radykalnych poglądów i środowisk w głównym nurcie polskiej polityki, sami zaczynają mieć z nimi kłopoty. Bo wypuszczonej z klatki lustracyjno-rozliczeniowej bestii nie da się nakarmić.
Kiedyś lustratorom chodziło o jawność, a głównym argumentem było uniknięcie gróźb szantażu. Był to argument pozornie racjonalny, lecz nierealistyczny, bo polityków można szantażować nie tylko ubeckimi teczkami, co dobrze pokazuje przebieg seksafery, a lustracja niewiele oskarżeń definitywnie wyjaśnia. Dziś lustratorom formalnie chodzi przede wszystkim o prawdę, która ma być ukryta w archiwach IPN, a głównym argumentem stała się sprawiedliwość.