Kodeksy i ustawy napisane są językiem tajnym. Dwa pokolenia wstecz każdy w miarę inteligentny i wykształcony człowiek był w stanie orientować się w przepisach prawa na tyle, by bezpiecznie kierować zarówno swoimi sprawami osobistymi, jak i prowadzonymi interesami. Dziś już nie tylko laik, ale i większość prawników traci orientację w obowiązujących regulacjach. Przeciętny adwokat, zajmujący się na co dzień rozwodami, nie ma pojęcia o wielu innych dziedzinach, choćby o ochronie dóbr osobistych czy wolności słowa. Prawo zaczęło naśladować medycynę i ma swoich specjalistów od lewej ręki i prawego kolana. Prawniczą archeologią pozostaje mądra maksyma kodeksu justyniańskiego, głosząca, iż „ustawy powinny być zrozumiałe dla wszystkich”.
Być może nie ma od tego ucieczki – życie się komplikuje, trzeba np. tworzyć regulacje dotyczące Internetu i przestępstw komputerowych. Jest jednak faktem, że stanowione obecnie prawo jest nader niskiej jakości.
– Prawo powinno być znacznie prostsze od tego, z którym obecnie mamy do czynienia. Jedną z przyczyn tej sytuacji jest nadprodukcja prawa, czyli wielka skłonność władzy ustawodawczej do wydawania nowych ustaw. W dodatku ustawy tworzone są przez komisje sejmowe, w których składzie najmniej jest prawników przygotowanych do takiej pracy – mówi Grzegorz Wiaderek, szef programu prawnego Fundacji im. Stefana Batorego. – Mamy do czynienia z totalitaryzmem prawa, które ma ambicję ingerować we wszystkie dziedziny życia, wprowadzając ścisłe normy nawet w sprawie budowy szczoteczki do mycia zębów. Jest to cecha wszystkich nowoczesnych państw demokratycznych – dodaje Łukasz Bojarski z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Umowy-łamigłówki
Doskonałym przykładem nieopanowanego pseudoprawniczego gadulstwa, a zarazem nieumiejętności wyrażenia prostej myśli w powszechnie zrozumiały sposób, są najróżniejsze umowy, które jesteśmy zobowiązani podpisywać biorąc kredyt czy wchodząc w posiadanie telefonu komórkowego.