Archiwum Polityki

Czarno na białym

Rozmowa ze Spike’em Lee, amerykańskim reżyserem filmowym

Uważa się pana za jednego z najbardziej zaangażowanych twórców kina murzyńskiego. Niedawno przestał pan jednak kręcić filmy o konfliktach rasowych. Bohaterami „25. godziny” oraz „Morderczego lata” są biali. Rzeczywistość się zmieniła czy pan?

Kiedy robiłem filmy o czarnych, ciągle mnie pytano, dlaczego nie kręcę o białych. Jak nie pokazuję dyskryminacji Afroamerykanów, wszyscy się zastanawiają, co się stało. Jestem tym zmęczony. Widząc kolor mojej skóry, dziennikarze myślą: „rasa, rasa, rasa”. Owszem, to bardzo ważny temat. Ale na miłość boską, nie chcę do końca życia mówić w kółko o rasizmie. Nie czuję się ambasadorem żadnej mniejszości etnicznej.

Po głośnym „Malcolmie X”, filmowej biografii duchowego przywódcy Afroamerykanów, mówiono, że stara się pan obudzić świadomość czarnej Ameryki. Dzisiaj nie stawia pan sobie już takich celów?

Cały czas staram się to robić. Zmieniają się tylko metody oddziaływania na widzów. Sukcesy komercyjne moich wcześniejszych filmów, m.in. „Rób co należy” i „Malarii”, otworzyły przed nową generacją czarnych filmowców drzwi do Hollywood. Dzięki mnie zdominowany przez białych amerykański przemysł filmowy stał się bardziej wrażliwy na artystów o innym kolorze skóry. Dzisiaj problemem nie jest już zrobienie filmu z udziałem Afroamerykanów, tylko przebijanie się przez polityczną poprawność, mówienie niepopularnych rzeczy.

Na przykład jakich?

O manipulacji mediów, o strachu. Jak w „Bowling for Colombine” Michaela Moore’a – nagrodzonym Oscarem najlepszym dokumencie ostatnich lat. Mówi się w nim na przykład, że amerykańskie media wciąż traktują czarnych z wrogą nieufnością.

Polityka 16.2003 (2397) z dnia 19.04.2003; Kultura; s. 71
Reklama