Archiwum Polityki

Francja się boi

W referendum 29 maja Francuzów, jak się wydaje, najmniej będzie obchodzić uroda eurokonstytucji, a dużo bardziej kwestie następujące: czy chcą w Unii polskiego hydraulika, czy nowe kraje nie wprowadzą do Europy amerykańskiej liberalnej gospodarki i czy już nie pora pogonić niepopularny rząd.

Bardzo kompetentny instytut sondażowy IPSOS informuje ostatnio, że szanse odpowiedzi na „tak” i na „nie” układają w się w proporcji pół na pół. „To – czytamy w komunikacie IPSOS – symbolizuje bezradność i zakłopotanie opinii publicznej i niestabilność poglądów”. W istocie jest jeszcze gorzej. – Jeśli mamy dziś trudności z tym referendum – mówi posłanka Elisabeth Guigou, była minister ds. europejskich – to dlatego, że nie było we Francji debaty przed rozszerzeniem Unii. W tym referendum konstytucyjnym tkwi więc zaległe pytanie – o rozszerzenie. Potwierdza to jeszcze silniej Pierre Lequiller, także poseł i szef specjalnej grupy parlamentarnej zajmującej się sprawami Unii: – To odrzucenie ? posteriori przyjęcia do Unii nowej Dziesiątki. Czy to znaczy, że Francja żałuje, że przyjęto Polskę i innych biednych kuzynów? Pani Guigou oczywiście nie żałuje. – Rozszerzenie było nie tylko obowiązkiem (starych członków Unii), ale i prawem (nowych) – mówi z przekonaniem i cieszy się z prawdziwego demontażu żelaznej kurtyny w Europie. A Lequiller przypomina jeszcze, że Francja bała się też członkostwa Hiszpanii i Portugalii (1986 r.), a dziś odnosi z tego korzyści gospodarcze i handlowe.

Oczywiście w referendum francuskim nie ma żadnego pytania o Polskę czy innych „nowych”, ani o wartość ich członkostwa w Unii. Ale nieważne jest postawione pytanie, lecz to, co ludzie chcą powiedzieć przy urnach. – Wejście Polski do Unii posłużyło za spóźnione odkrycie dla Francuzów. Jak ów chłopczyk z bajki, który głośno powiedział, że król jest nagi – mówi Claude Askolovitch, znany reporter z tygodnika „Le Nouvel Observateur”.

Polityka 21.2005 (2505) z dnia 28.05.2005; Świat; s. 54
Reklama