Mimo że w ubiegłym tygodniu ekipa Piotra Pustelnika została pokonana na Annapurnie (8091 m) przez lawiny i zmęczenie, polscy himalaiści po 17 chudych latach są znowu w natarciu. W styczniu 2005 r. polska wyprawa pod kierownictwem Jana Szulca dokonała pierwszego zimowego wejścia na ośmiotysięcznik Shisha Pangma. To siódmy zdobyty zimą ośmiotysięcznik. Na wszystkie jako pierwsi zimą weszli Polacy. W przyszłym roku szykuje się narodowy zimowy atak na wciąż nie zdobytą górę gór K2.
Jednak dzisiaj Polska jako potęga himalajska już nie istnieje. Długa jest lista spektakularnych porażek: dwie wyprawy na Nanga Parbat Andrzeja Zawady, dwie Krzysztofa Wielickiego na Makalu, dwie na K2 (m.in. Wielicki 2 lata temu), jedna na Manaslu.
W środowisku od dawna panowało przekonanie, że polskiemu wspinaniu potrzebny jest sukces. Mówiono: porzućmy spektakularne, ale ryzykowne zmagania z K2 czy Nanga Parbat, skupmy się na czymś dostępnym. Takim łakomym kąskiem była właśnie styczniowa Shisha, bo mimo że stosunkowo łatwa, była wciąż nie zdobyta zimą.
Jan Szulc nie kryje, że myślenie o Shishy zaczęło się od telefonu Krzysztofa Wielickiego dwa lata temu: – Zadzwonił z informacją, że Włoch Simone Moro szykuje włoską wyprawę i że nie możemy pozwolić, aby wleźli bez nas. Szulc zaczął montować polską ekipę, a ponieważ Włochowi nie udało się zebrać ludzi, więc dogadali się, aby pojechać razem.
Zaatakowali w zeszłym roku i polegli: – Zabrakło paru metrów do szczytu, bo logistycznie pograliśmy trochę kiepsko – przyznaje Piotr Morawski. Chociaż nie ukrywa, że w skali sportowej było to spore osiągnięcie, ale w Himalajach wciąż najbardziej liczy się szczyt. Dlatego w tym roku wrócili.