Jeśli chce się zrobić w Cannes wrażenie, trzeba przekraczać granice poprawności. W tym roku oglądaliśmy prawdziwą paradę prowokatorów.
Cannes kojarzy się z nieustającą fetą, wielkim świętem show-biznesu, z karuzelą gwiazd bawiących się na koktajlach, wystawnych przyjęciach i podpisujących lukratywne kontrakty w przerwach między jednym drinkiem a drugim. W tym roku mieliśmy jednak dowody na to, że ta rozrywkowo-widowiskowa strona Cannes, choć oczywiście ważna, liczy się najmniej. Z potężnej oferty hollywoodzkich superprodukcji Amerykanie przedstawili właściwie tylko jedną – „Zemstę Sithów”, przyjętą nadspodziewanie chłodno.
Polityka
21.2005
(2505) z dnia 28.05.2005;
Społeczeństwo;
s. 103