Prezydent Lech Wałęsa zażądał od prezydenta Wojciecha Jaruzelskiego wyznania całej prawdy o tym, jak w poprzednim systemie łamano i szkalowano ludzi. Gen. Jaruzelski deklaruje, że gotów jest powiedzieć wszystko, o czym wie, i postuluje powrót do propozycji abp. Życińskiego, aby wzorem RPA utworzyć w Polsce Komisję Prawdy i Pojednania. Prezydent Aleksander Kwaśniewski uznał, że list i odpowiedź są ważne, bo „informacje, których chce Lech Wałęsa, są potrzebne, żebyśmy potrafili oddzielić to, co jest kłamstwem, od tego, co było prawdziwe”.
Prawdopodobnie wszyscy mają rację myśląc o pojednaniu i zapewne wszyscy padli ofiarą mirażu wierząc, iż kluczem jest prawda. Wałęsa się łudzi, że jeśli Jaruzelski ujawni mechanizmy fabrykowania dowodów przeciw opozycji, to sfałszowane przed laty dokumenty stracą wiarygodność dla środowisk dziś miotających oszczerstwa. Zakłada więc milcząco, że dla Wrzodaka, Rydzyka, Giertycha gen. Jaruzelski może być wiarygodny jako świadek historii. Prezydent Jaruzelski się łudzi, że jego relacja może zostać wzięta za dobrą monetę, a w publicznym postępowaniu przed Komisją Prawdy i Pojednania obroni swoje historyczne racje. Zakłada więc, że społeczeństwo przerąbane toporem stanu wojennego może już teraz stworzyć jakąś wspólną pamięć. Prezydent Kwaśniewski ma złudną nadzieję, że zsumowanie tego, co wiedzą osoby z różnych stron barykady, pozwoli odróżnić kłamstwo od historycznej prawdy. Zakłada więc, że historyczną prawdę rzeczywiście da się definitywnie ustalić.
Prawda jest ważna, ale nadzieja, że uda się dokładnie rozdzielić winy i zasługi, rzetelnie opisać, co kto wiedział i czynił, jest dosyć naiwna. Doświadczenie sejmowych komisji śledczych pokazuje, jak dramatycznie trudno jest ponad wątpliwość ustalić przebieg zdarzeń sprzed zaledwie kilkunastu miesięcy, a ustalenie prawdy o sprawach sprzed ćwierć wieku jest odpowiednio trudniejsze.