Archiwum Polityki

Dorota Masłowska o swej drugiej powieści:

Wbrew pełnym współczucia niepokojom, które wyraził co do mnie na łamach „Kartek” Wojciech Kuczok, właśnie kończę moją tak zwaną drugą złą powieść. Proszę mi wierzyć, to bardzo intrygujące, czy będzie równie zła co moja pierwsza powieść, czy jeszcze niewspółmiernie gorsza, i czy jestem tak samo brzydka i głupia, jak byłam, czy jeszcze brzydsza i głupsza – to ciągle utrzymywane jest przez wydawcę w ścisłej tajemnicy.

Nad „Pawiem królowej” siedziałam jakieś siedem miesięcy właściwie bez przerwy, bo praca nad tym to był haft kaszubski, bardzo misterne i ekwilibrystyczne, bardzo gęste, szczególnie że jestem również gospodynią domową. Najpierw wstydziłam się strasznie przyznać, że w ogóle zaczęłam, i w ogóle nie chciałam nic nikomu pokazać, tylko mojemu chłopu, bo on jest pierwszym recenzentem i największym doradcą fabularnym.

Projekt był dość chorobliwy, to coś w rodzaju apokaliptycznej prozy mellicznej, opery współczesnej, więc wiadomo, że słuchałam licznej muzyki polskiej, przy okazji pisząc jej literackie analizy do swojej autorskiej rubryki „Jeźdźcowie apokalipsy” w „Lampie”. „Paw królowej” jest to, jak napisał w informacji dla prasy mój wydawca, szalenie wesołe i humorystycznie zabawne i są to określenia oczywiście bardzo trafne, ale niestety również dość, jak by to powiedzieć, przewrotne, ponieważ na świecie jest wiele niesłusznego i negatywnego zła, co ja postanowiłam surowo skrytykować.

Pisanie początku książki kojarzy mi się z trzecią piosenką z drugiej płyty Interpolu, środka z „Missile” Blonde Redhead, a ostatniej części z Krakowem i B52. Obecnie dokucza mi, że przywiązałam się do jej pisania i najchętniej ciągle bym ją pisała w ogóle nie wydając, ale, niestety, chęć znalezienia się w centrum uwagi i posiadania rozpoznawalności w autobusach jest od tego pragnienia silniejsza.

Polityka 19.2005 (2503) z dnia 14.05.2005; Kultura; s. 65
Reklama