Anna, 40-letnia matka dwojga dzieci, słabła w warszawskim Centrum Onkologii. Przerzuty zaatakowały płuca i kości, ale dzieci nie wiedziały, że choroba matki jest śmiertelna. Załamany mąż Anny chronił je przed złymi wiadomościami. Tym łatwiej, że mieszkali w innym mieście.
Mariola Kosowicz, psycholog z tego szpitala, pamięta, że bardzo prosiła go, żeby przywiózł dzieci. Mogłyby pobyć z mamą. Porozmawiać, przytulić, w końcu się pożegnać. Zwlekał, bo wierzył w cud. Minęły dwa tygodnie. Kiedy wreszcie weszły do szpitalnej sali, matka była w stanie agonii. Umarła, zanim zdążyły do niej podejść. Mariola Kosowicz nie zapomni ich rozpaczy do końca życia.
– Mniejsza, 10-letnia dziewczynka leżała na mamie, potrząsała nią i błagała: Mamusiu, kocham cię, powiedz coś! Rozdzierająco szlochały na korytarzu, strasznie długo to trwało. Musieliśmy siłą zaprowadzić je do oddzielnego pokoju i uspokajać zastrzykiem. Te dzieci miały szansę przygotować się do pożegnania z matką, powiedzieć jej wszystkie ważne rzeczy, dać jej spokój i ciepło. Zaakceptować jej śmierć.
Brak pożegnania sprawił, że cierpiały – i matka, i dzieci – jeszcze mocniej. Ojciec? Oszukiwał siebie, swoje dzieci. Może nie wiedział, co powiedzieć, więc nie mówił nic.
Nieświadomie, ale z bliskimi
Byliśmy uczestnikami publicznego aktu umierania Jana Pawła II. Media towarzyszyły agonii trudnej, ale też takiej, jaka była i będzie udziałem większości ludzi.
Ledwie tydzień wcześniej rozegrał się dramat Amerykanki Terry Schiavo, który też zaangażował emocjonalnie cały świat, bo wyjątkowo boleśnie w tym przypadku objawiły się dylematy związane z prawem do godnej śmierci bez zbędnego cierpienia. Z umierania Terry również powstała relacja live, kamery rezydowały pod amerykańskim szpitalem dzień i noc.