Archiwum Polityki

Cud na Dworcu Centralnym

Jak doniosły stołeczne gazety, w ubiegłym tygodniu na Dworcu Centralnym zdarzył się cud. Cud – jak przystało cudowi prawdziwemu, cudowi pełnokrwistemu, cudowi z wielkiej tradycji wziętemu, cudowi bez mała biblijnemu – zdarzył się w życiu człowieka nikomu nieznanego, zwyczajnego, szarego i ubogiego. Cudem obdarzona została 56-letnia bezdomna Krystyna Szczepaniak. Zacna ta i – jak zgodnie i stanowczo podkreślają wszystkie doniesienia agencyjne – niepijąca kobieta zamieszkuje na dworcu od 14 lat. Przez ten szmat czasu dała się swoim współbraciom w losie, a też miejscowym służbom poznać jako osoba niekonfliktowa, przyjazna oraz dobra. Nieprzypadkowo nosi pełną serdecznego ciepła ksywę: Babcia.

W zeszłym tygodniu w nocy ze środy na czwartek jak zwykle ułożyła się do snu w ulubionym wykuszu koło maszynowni. Pościeliła sobie grubo kartonem, spowiła się w pledy uczynione z resztek palt i gazet i nieświadoma, że za parę godzin całe jej dotychczasowe życie runie – jęła spokojnie drzemać. Już prawie spała, gdy wpierw usłyszała czyjeś kroki, a potem ktoś coś upuścił koło jej tobołka. To coś nie było lekkie jak grosz, było ciężkie jak pół bochenka chleba. Nie odwracała się nawet, była pewna, że to chleb albo inne jedzenie, a ona zasypiała syta. Na kolację zjadła prawie nie tkniętą i nawet w opakowaniu przez kogoś na peronie zostawioną kanapkę z Intercity, to są pożywne kanapki – trójwarstwowe. Dopiero gdy zbudziła się rano, ujrzała, iż u jej wezgłowia leży koperta. Nietypowa, gruba jakby w środku znowu kanapka w plastykowym opakowaniu była, koperta z napisem „Dla ubogich”. Zajrzała do środka i – Chryste Panie – serce jej zamarło!

Polityka 19.2005 (2503) z dnia 14.05.2005; Pilch; s. 109
Reklama