Bomba wybuchła. Wiemy, kto ją zdetonował – prezes Kieres – ale nie wiemy, dlaczego akurat teraz ani kto i jak ją podłożył. Nie wiemy, czym była naładowana, ale huk był silny. Jakie są skutki eksplozji – to się dopiero okaże. Ale w tym dramacie ojciec Hejmo jest raczej aktorem drugiego planu, może nawet statystą.
Mógł wyrządzić wiele złego, ale nie najbliższemu otoczeniu papieża Wojtyły, tylko swemu zakonowi – dominikanom, którzy od lat należą do czołówki intelektualnej i duszpasterskiej Kościoła w Polsce. Mógł też szkodzić Polakom, którzy trafiali pod jego opiekę w Rzymie lub stykali się z nim w innych okolicznościach. Ojciec Hejmo miał służyć informacjami tajnym służbom PRL w latach 1975–1983. To były bardzo ważne i bardzo trudne lata: czas formowania się w Polsce demokratycznej opozycji, 15 miesięcy wolności dzięki ruchowi Solidarności, szok i mrok stanu wojennego. Było o czym i na kogo donosić. Ale tylko umiejętna i nieuprzedzona lektura teczki ojca Hejmo pozwoli ocenić szkodliwość jego domniemanej współpracy ze specsłużbami.
Ojciec Hejmo wszystkiemu zaprzecza. Z dnia na dzień jest w tym zaprzeczaniu bardziej pewny siebie. Nie mógł nie zauważyć, że dostojnicy Kościoła w Polsce odnoszą się do jego sprawy bardzo ostrożnie. „Kościół nie boi się prawdy – oznajmił rzecznik Episkopatu ks. Józef Kloch – całość zagadnienia wymaga pełnej, rzetelnej wiedzy, a nade wszystko starej dobrej zasady – niech będzie też wysłuchana druga strona”. Kardynał Macharski: „Najważniejsze rzeczy objawiają się nie wtedy, kiedy inni sądzą, ale wtedy, kiedy człowiek potrafi sam się osądzić”.