Sześćdziesiąt lat temu przemaszerowali przez Polskę. Dziś w Polsce to, co pamiętają, a przede wszystkim – jak pamiętają, może szokować. Ale nie w Rosji. Tam słowa weterana nadal są niemal święte. Miniatura orderu Wielkiej Ojczyźnianej w klapie, po krótkim okresie dewaluacji w latach 90., znów znamionuje człowieka najwyższego zaufania publicznego. Wspomnienia weteranów powtarzane po tysiąckroć na rodzinnych rautach i szkolnych akademiach, spisywane w podręcznikach, układają się w zbiorową historyczną świadomość współczesnej Rosji.
Władymir Fiodorowicz Stelmaszuk z batalionu im. Stalina 4 Zachodnio-białoruskiej Brygady Partyzanckiej. 80 lat. W 1944 r. wcielony w stopniu szeregowca do 12 Pińskiej Gwardyjskiej Dywizji Strzeleckiej odznaczonej Orderem Suworowa II Stopnia. W maju 1945 r. starszy szeregowy. Radiotelegrafista. Odznaczony Orderem Wojny Ojczyźnianej Drugiego Stopnia, Medalem Partyzanta Wojny Ojczyźnianej i Medalem za Odwagę.
Urodziłem się i wychowałem w Pińsku (czyli w II RP – przyp. red.). Pierwszy raz zobaczyłem żołnierzy Armii Czerwonej we wrześniu 1939 r. Miałem wtedy 14 lat. Witaliśmy ich bardzo przyjaźnie, może nie jak wyzwolicieli, ale z całą pewnością jako obrońców przed faszystami. W moim domu mówiło się odmianą ukraińskiego, a sami siebie nazywaliśmy Poleszczukami. Ojciec był członkiem Komunistycznej Partii Zachodniej Białorusi. W 1936 r. trafił do więzienia. Wyszedł na mocy amnestii i w 1938 r. wyjechał do ZSRR. Pod koniec 1939 r. przyszedł pierwszy list. Okazało się, że dostał 10 lat łagru. Prosił do Armii Czerwonej, do Andersa, do Berlinga. Na nic. Wyszedł dopiero w 1948 r.
Bardzo dobrze wspominam polską szkołę. Nie podobał nam się tylko nakaz mówienia po polsku, za którego złamanie bito linijką po łapach.