Archiwum Polityki

Nutki po ciemku

Polscy kompozytorzy są specami od muzyki filmowej już od czasów przedwojennych. Skąd się to bierze?

Kino jest najważniejszą ze sztuk” – mówił Lenin, widząc w filmie możliwość silnego oddziaływania propagandowego. „Publiczność kinowa ma umysłowość dwunastoletniego dziecka” – twierdzili producenci hollywoodzcy w latach 30., inspirując rozrywkę zrozumiałą dla dwunastolatków.

Polska kinematografia ma o tyle szczególną historię, że w czasach przedwojennych bliższa była hollywoodzkiej rozrywce, za stalinizmu musiała przestawić się na moskiewski punkt widzenia; zaś po roku 56 stała się bardziej europejska, próbując powiedzieć coś od siebie. Twórcy muzyki filmowej musieli podążać za tymi zmianami krok w krok. Dlatego do naszej tradycji w tej dziedzinie należą i przedwojenne przeboje Henryka Warsa, Jerzego Petersburskiego czy Henryka Golda, i powojenne orkiestrowe produkcyjniaki pisane nawet przez autorów dużego formatu, i awangardowe nagrania w kultowych filmach animowanych z pierwszych lat popaździernikowych.

Większość przedwojennych szlagierów typu „Umówiłem się z nią na dziewiątą” czy „Sex appeal” pochodziła z filmów. Cała niemal produkcja II Rzeczypospolitej to kino rozrywkowe. Ekranizowano i literaturę pierwszorzędną, i trzeciorzędną, ale wszystkie te realizacje, łącznie z powstałymi do oryginalnych scenariuszy, były raczej na niewysokim poziomie. Jedyny element wysokiej klasy stanowiły piosenki, klasyczne produkty złotej ery swingu.

Nic dziwnego, że kiedy Henryk Wars czy Bronisław Kaper wylądowali w Hollywood, znakomicie się tam odnaleźli. Piosenka Kapera „Hi Lili Hi Lo” (z filmu „Lili”), której zawdzięczamy drugiego – po otrzymanym przez Leopolda Stokowskiego za kompilację muzyki do „Fantazji” Walta Disneya – polskiego Oscara, nie różni się przecież poziomem od tego, co kompozytor ów pisał w Polsce.

Polityka 13.2005 (2497) z dnia 02.04.2005; Kultura; s. 66
Reklama