Archiwum Polityki

Rondo

A było to tak: prezydent Warszawy pan Kaczyński oddał jakieś skrzyżowanie ulic w zarządzanym przez siebie mieście pod patronat Dudajewa. Ktoś w Moskwie poczuł się tym podrażniony i dał temu publiczny wyraz. To z kolei zdenerwowało naszego prezydenta i skłoniło do oświadczenia, że nie będzie Moskal wściubiał nosa w nasze wewnętrzne sprawy, a tym bardziej dyktował, czyimi imionami zdobimy ulice, ronda, zaułki i pasaże.

Prezydent Kaczyński ma stuprocentową rację. Nie będzie Moskal pluł nam w twarz i decyzji naszych negował. Jest ci u nas na przykład ulica Misia Puchatka i co komu do tego. Zgody Kremla na to nie potrzebujemy. Słusznie. Problem tylko w tym, że Dudajew to nie jest Miś Puchatek, a w każdym razie niezupełnie.

Imiona ulic nadaje się w pierwszym rzędzie ludziom, niekiedy zupełnie już zapomnianym, a zasłużonym dla miasta. Stąd w Warszawie ulice Starzyńskiego, Starynkiewicza, Oczki, Oczapowskiego... Któż pamięta, że Michał Oczapowski odbudował Instytut Agronomiczny na Marymoncie, zbudował dokoła coś, co dzisiaj nazwalibyśmy akademikami, tworząc w ten sposób dzielnicę. Uliczka na Żoliborzu o tym przypomni.

Wysilam szare komórki, żeby dociec, jakie miał też Dudajew zasługi dla Warszawy – nic mi nie przychodzi do głowy.

Imiona ulic nadaje się też wielkim Polakom, którzy odcisnęli swoje piętno na kulturze narodowej, nawet niekoniecznie związanym z lokalnym miejscem przejazdu samochodów. Tak więc Żeromski ma swój deptak chociaż z Kielecczyzny, Mickiewicz z Nowogródka, Piłsudski z Wileńszczyzny, Słowacki z Wołynia, Krakowskie Przedmieście z Krakowa. Czymże byłaby Warszawa bez Krakowa? A czym się dla Rzeczypospolitej odznaczył Dudajew?

Polityka 13.2005 (2497) z dnia 02.04.2005; Stomma; s. 98
Reklama