Wkonflikcie z Iranem pojawiła się nadzieja na przełamanie impasu i przekonanie rządzących tym krajem mułłów do rezygnacji ze zbrojeń nuklearnych. Bush poparł w końcu prowadzone przez mocarstwa europejskie negocjacje z Iranem (UE oferuje Iranowi członkostwo w Światowej Organizacji Handlu i inne formy pomocy gospodarczej w zamian za wyrzeczenie się broni atomowej). Wielkiej Brytanii, Niemcom i Francji udało się namówić Teheran do zawieszenia procesu wzbogacania uranu, który może prowadzić do produkcji bomb. Irańczycy twardo jednak odmawiają definitywnego zaprzestania tych prac i twierdzą, że program nuklearny służy wyłącznie celom pokojowym. W bajki takie nie wierzą już nawet inspektorzy pobłażliwej dotąd Międzynarodowej Agencji Energii Atomowej, którym gospodarze odmawiają pełnych informacji o tym programie.
Mniej kija, więcej marchewki
W swojej pierwszej kadencji Bush nie widział sensu w europejskiej marchewce i rokowania z Iranem uważał za stratę czasu. Amerykę łączą stare porachunki z republiką islamską – ma do niej pretensję o sponsorowanie terrorystów, a ostatnio również o wspieranie szyickich radykałów w Iraku. Waszyngton pokazywał tylko kij – żądanie bezwarunkowego wyrzeczenia się broni atomowej pod groźbą sankcji ONZ.
Amerykańskie nieprzejednanie okazało się równie bezowocne jak europejska gotowość do kompromisów. Inwazja Iraku wzmogła w Iranie psychozę zagrożenia i wzmocniła tamtejszych twardogłowych, z religijnym przywódcą ajatollahem Chameneim na czele, kosztem reformatorów skupionych wokół prezydenta Chatamiego. Rząd Busha prawie nie podejmował rozmów z Iranem, chociaż postawił na dyplomację w sporze z Koreą Północną, mimo że w tym przypadku szanse jej powodzenia były jeszcze mniejsze.
Zgoda buduje, więc przyłączenie się USA do rokowań z mułłami daje szansę na skuteczniejsze połączenie kija i marchewki.