Archiwum Polityki

Konopnicka w dresie

Starsze pokolenie lubi narzekać, że młodzi nie szanują tradycji, że odcinają się od dorobku pokoleń... A tymczasem kilka ostatnich powieści młodych autorów to nic innego jak niskie ukłony wobec właśnie literackiej tradycji. Najpierw Krzysztof Beśka i jego powieść „Wrzawa”, która odsyłała czytelnika do „Ziemi obiecanej” Reymonta. Potem „Nic” Dawida Bieńkowskiego, w którym doświadczony krytyk doszukał się (co prawda nieco ironizując przy tym) pokrewieństwa z „Przedwiośniem”, a nawet „Lalką”. A teraz mamy tom opowiadań Marka Kochana„Ballada o dobrym dresiarzu” – które, gdyby nie ich współczesna sceneria, mogłyby wyjść spod pióra Marii Konopnickiej czy któregoś z autorów pozytywistycznych nowelek. Kochan opisuje raz mniej, raz bardziej prawdopodobne historyjki, zawsze mając na uwadze to, by kończyły się one jakimś poczciwym morałem albo piętnowały to, co napiętnować trzeba i na przykład obnażały zakłamanie, znieczulicę, brak wrażliwości, hipokryzję i temu podobne brzydkie cechy, które paskudzą nasz idealny portret zbiorowy. Autor „Ballady o dobrym dresiarzu” jako pisarz jest kimś, kto przychodzi z literackiej przeszłości i w dzisiejszych czasach cynizmu oraz ironii wierzy, że literatury można użyć do moralnego odrodzenia człowieka, że ktoś przeczyta jego opowiadania i będzie lepszym człowiekiem, uświadomi sobie, że musi się zmienić. Kłopot z Markiem Kochanem jest taki, że to rzeczywiście utalentowany literacko człowiek, który albo nie przeczytał dostatecznie dużo i wie o literaturze współczesnej tyle, ile dowiedział się z lektur szkolnych, a więc prawie nic, albo też postanowił sobie zażartować z nas wszystkich i nie bardzo mu się udało, bo nie dał czytelnikowi szans na znalezienie w jego opowiadaniach sygnałów, że mają one charakter parodystyczny.

Polityka 10.2005 (2494) z dnia 12.03.2005; Kultura; s. 62
Reklama