Archiwum Polityki

List prof. Andrzeja Garlickiego

Szanowny Panie Redaktorze.

Jako wieloletni współpracownik „Polityki” czuję się w obowiązku wyjaśnić Panu i Czytelnikom, skąd wzięła się moja obecność na liście współpracowników SB, o czym obszernie napisał tygodnik „Wprost”.

26 listopada 1953 r. podpisałem zobowiązanie dobrowolnej współpracy z organami bezpieczeństwa i informowania ich „o wszelkiej i wiadomej mi wrogiej i nielegalnej działalności skierowanej przeciwko władzy ludowej w Polsce”. Otrzymałem pseudonim „Pedagog”.

Byłem w tym czasie 19-letnim studentem II roku historii w Wyższej Szkole Pedagogicznej, przekonanym stalinistą. Propozycję pomocy w demaskowaniu wrogów klasowych przyjąłem więc bez żadnych oporów.

W miarę upływu czasu okazało się jednak, że wrogów nie ma, a donosy na koleżanki i kolegów mi nie odpowiadały. Zaczęła się odwilż, która skutecznie leczyła mnie ze stalinowskiego fanatyzmu. Okazałem się agentem marnym i, jak przeczytałem we „Wprost”, „niewiarygodnym dla bezpieki”, bo jakaś agentka doniosła na mnie, że przechwalam się, iż nocami po Żoliborzu z pistoletem w ręku ganiam reakcyjne bandy. Był to całkowity surrealizm.

W 1955 r. WSP została rozwiązana, a ja zostałem studentem Uniwersytetu Warszawskiego. Kilkakrotnie jeszcze bezpieka starała się wciągnąć mnie do współpracy, ale gdy wystawiłem laurki Jackowi Kuroniowi i Karolowi Modzelewskiemu oraz działalności Politycznego Klubu Dyskusyjnego na UW, zrezygnowano ze mnie.

Sumując, mogę powiedzieć, że wstydzę się mojego stalinowskiego fanatyzmu. Gdy się z niego wyleczyłem, do czego studia na uniwersytecie walnie się przyczyniły, przez następne 50 lat nie uczyniłem nic, czego powinienem się wstydzić.

Polityka 9.2005 (2493) z dnia 05.03.2005; Listy; s. 92
Reklama