Archiwum Polityki

Historia pewnej znajomości

„To, co się dzieje w Polsce, jest dla nas w NRD sprawą zasadniczą, kwestią życia” – mówił miesiąc po podpisaniu porozumień sierpniowych Erich Mielke, wschodnioniemiecki minister bezpieczeństwa. Obawa przed przeniesieniem zarazy na zachodni brzeg Odry i Nysy była tak wielka, że od jesieni 1980 r. niemała część aktywności służby bezpieczeństwa NRD została skierowana na zbieranie informacji z Polski.

Do agenturalnej penetracji Polski zaprzęgnięto w NRD zarówno utworzoną na początku września 1980 r. tzw. Grupę Operacyjną Warszawa (której centrala mieściła się przy enerdowskiej ambasadzie w Warszawie), jak i poszczególne jednostki organizacyjne STASI (odpowiednik polskiej SB) na terenie NRD.

Mimo głodu informacji starano się, by zgodnie z podstawową zasadą tajnych służb wszystko wyglądało jak najbardziej naturalnie, a rozpracowywana osoba nie domyśliła się, że została tzw. kontaktem operacyjnym. Trudno powiedzieć, kiedy zetknęli się bohaterowie poniżej opisanego przypadku. Czy stało się to jeszcze w czasie, kiedy granica między Polską a NRD była otwarta, czy też po zawieszeniu (30 października 1980 r.) przez władze NRD swobody podróżowania.

Pewien Niemiec zdobył zaufanie swojego rówieśnika z Polski. Przedstawiał się jako wydalony z partii działacz kościelny i sympatyk Wolfa Biermanna, enerdowskiego barda i dysydenta, pozbawionego w 1976 r. wschodnioniemieckiego obywatelstwa. Taki życiorys stał się wygodnym parawanem dla działalności mającej z opozycją niewiele wspólnego. W rzeczywistości młody Niemiec był nieoficjalnym współpracownikiem Placówki Powiatowej STASI w Halberstadt (podległej Zarządowi Okręgowemu w Magdeburgu). W kontaktach z przełożonymi używał kryptonimu Peter Luther.

W udostępnionych w tzw. Urzędzie Gaucka (odpowiednik IPN w zjednoczonych Niemczech) dokumentach sprawy wszelkie informacje biograficzne bohatera polskiego zostały starannie zaczernione. Znane jest tylko miejsce zamieszkania – Gdynia-Orłowo. Nazwijmy go więc Janem Gdyńskim. Z notatek i sprawozdań składanych przez Petera Luthera wyłania się obraz przeciętnej polskiej rodziny, usiłującej jakoś utrzymać się na powierzchni: on inżynier prosto po studiach, nie mogąc (albo nie chcąc) znaleźć pracy w zawodzie, wolał zatrudnić się w studenckiej spółdzielni, dorabiając wieczorem u prywaciarza.

Polityka 8.2005 (2492) z dnia 26.02.2005; Historia; s. 69
Reklama