Jeszcze przed powołaniem komisji śledczej do zbadania prywatyzacji PZU zgłosili się świadkowie, którzy – po kilku latach wątpliwości – doszli w końcu do wniosku, że miłość do ojczyzny nie pozwala im dłużej milczeć. Były minister skarbu Andrzej Chronowski potraktował jednak komisję dość lekceważąco, ujawniając „tajemnicę państwową” mocno nieświeżą, z której już raz próbował uczynić użytek, za co potem musiał przeprosić. Chodzi o rewelacje, że Eureko chciało kupić 21 proc. akcji PZU za jego własne pieniądze. Swoje dołożył Zbigniew Siemiątkowski, stwierdzając, iż Holendrzy również pierwszy 30-proc. pakiet akcji ubezpieczyciela nabyli za pożyczkę. Obaj panowie nie mówią o tym samym, ale szeroka publiczność – a niewykluczone, że i spora część świeżo powołanej komisji – nie bardzo zdaje sobie z tego sprawę. Afera, zanim zaczęto ją badać, została rozsupłana! Holendrzy chcieli kupić, albo nawet kupili, PZU za jego własne pieniądze, po co się więc z nimi godzić w arbitrażu, skoro i tak wygrana należy do nas. Prysznic, który orzeźwi rozgorączkowane głowy, może być lodowaty.
Sprawy są tak naprawdę dwie. Jedna – to nieświeża tajemnica Chronowskiego, druga – czy Holendrzy mieli środki na zakup PZU. Nasze prawo mówi, że mogą być w nim inwestorem strategicznym tylko wtedy, gdy kupią udziały za własne pieniądze. Oba wątki trzeba od siebie oddzielić.
Chronowski twierdzi, że pieniądze na zakup PZU przekazane zostały z PZU do Eureko przez łańcuszek, którego pierwsze ogniwo stanowiła lokata w TFI Skarbiec. Tymczasem lokata została założona w drugiej połowie 2000 r., a więc kilka miesięcy po fakcie zakupu przez Eureko 30 proc. Nie jest trudno sprawdzić, że na konto budżetu państwa już dawno wtedy wpłynęły pieniądze Eureko za pierwszy pakiet akcji.