Archiwum Polityki

Wymagają, ale dają

Bruksela chętnie dołoży do produkcji sztucznej trawy czy sznurka, da na wyposażenie dyskoteki i baru. Należy to tylko dobrze uzasadnić i mieć dużo cierpliwości. Aby zdobyć unijne euro, trzeba się nieźle nachodzić.

Józef Kamiński z Kotliny Kłodzkiej wzdycha ciężko, jest jednak zadowolony. – Trudno było to załatwić, jak wszystko w tym kraju – mówi. Mnóstwo papierów, pisania, poprawiania. Ale pieniądze z unijnych funduszy, 160 tys. zł, lada chwila wpłyną na konto firmy Winterpol. Kamiński chce dopieścić ludzi wybierających się do Zieleńca na narty, bo polska zima ich nie rozpieszcza. Wystarczy kilka stopni ciepła i zamiast jazdy na deskach zaczynają się zapasy w błocie. Winterpol inwestuje więc w sztuczne naśnieżanie na swoim stoku, a właściciele mają nadzieję, że na tym zarobią. – Lepsze warunki ściągną tu więcej turystów – mówi Kamiński. Armatki, ratraki, zaplecze techniczne – w sumie koszt kilkaset tysięcy złotych. Połowę dokłada Bruksela.

Polski biznes chętnie sięga po unijne pieniądze.

Najnowsze programy pomocowe są wykorzystywane do ostatniego euro. I robią to nie tylko wielkie molochy – huty, elektrownie, branża budowlana, które stać na wynajęcie całych sztabów unijnych doradców. Z funduszy przedakcesyjnych (np. PHARE) skorzystało dotąd kilka tysięcy małych rodzinnych firm. – Zainteresowanie jest coraz większe – mówi Monika Karwat, rzecznik Polskiej Agencji Rozwoju Przedsiębiorczości (PARP), która prowadzi większość programów. Od wejścia do Unii pula pieniędzy wzrosła pięciokrotnie. W ciągu najbliższych dwóch lat przedsiębiorcy mogą liczyć na kolejne 1,2 mld euro (prawie 5 mld zł). Polski budżet dołoży do tego jeszcze 450 mln euro (1,8 mld zł). Według szacunków PARP, do końca 2006 r. dotacje powinno dostać 5 tys. małych i średnich firm.

Zanim to jednak nastąpi, muszą one przejść sławną już biurokratyczną drogę przez mękę.

Polityka 4.2005 (2488) z dnia 29.01.2005; Gospodarka; s. 46
Reklama