Archiwum Polityki

Teologia katastrof

Katastrofa w Azji wystawiła na ciężką próbę wiarę milionów wyznawców wielkich religii świata.

Niby życie wraca powoli do normy – to w końcu Azja, gdzie przyroda lubi szaleć, a ludzie krzątają się niczym pszczoły w ulu wbrew wszelkim nieszczęściom – a jednak szok jeszcze nie ustąpił. Kiedy wrócą rodzice? – pytają dzieci. Czemu Bóg do tego dopuścił? – zastanawiają się dorośli. Gdzie to było możliwe, tłum wiernych wypełnił meczety, świątynie i kościoły. Jedni dziękowali Bogu lub bogom swej religii za ocalenie siebie lub najbliższych, inni modlili się za ofiary i prosili o zmiłowanie.

W meczecie w Banda Aceh, gdy za ścianami dudniły koparki i buldożery usuwające zwały gruzu, prowadzący zbiorowe piątkowe modły przypomniał wiernym: Pochodzimy od Boga i do Boga wracamy. Nie wszystkim takie wytłumaczenie tragedii wystarczy. – Jestem muzułmaninem, ale i racjonalistą – mówi polski teolog islamski prof. Selim Chazbijewicz. – Tragedię w Azji uważam za nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Tłumaczenie tsunami w kategoriach kary jest absurdem. Nie sądzę, by Bóg działał na zasadzie ręcznego sterowania.

Nie zdarzyło się dotąd, by żywioł natury uderzył tak dotkliwie w ludzi wyznających tak wiele religii. W muzułmanów w Indonezji i Tajlandii, buddystów w Tajlandii i na Sri Lance, w hinduistów w Indiach, w rozsiane po rejonie katastrofy wspólnoty chrześcijan różnych Kościołów, a wśród turystów przybyłych na świąteczne urlopy – w chrześcijan, żydów i niewierzących. Ta wspólnota w nieszczęściu nie jest wcale tak oczywista. Z doniesień płynących z rejonu tragedii wynika, że nie brakuje tych, którzy odrzucają wytłumaczenie racjonalistów – wszystko jedno, wierzących jak Chazbijewicz, czy niewierzących jak brytyjski filozof Bryan Appleyard: „Prosta prawda jest zawsze taka sama: nieprzewidywalna i niedająca się ujarzmić przyroda nadal może wystawić na pośmiewisko naszą dumę i przekreślić nasze plany w ułamek sekundy”.

Polityka 4.2005 (2488) z dnia 29.01.2005; s. 58
Reklama