Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Słodkie lata dziewięćdziesiąte

Krótkie tytuły w modzie. Nowy rekord ustanowił młody, lecz już ceniony pisarz Dawid Bieńkowski (Nagroda Kościelskich za „Jestem”), który swą kolejną książkę zatytułował „Nic”.

Bieńkowski postanowił wyjść naprzeciw krytykom namawiającym młodych prozaików, aby nie bujali w obłokach, lecz realistycznie opisywali otaczający ich świat. Proszę bardzo, odpowiada autor, jestem w stanie wykonać zamówienie. Wszystko będzie precyzyjnie określone, czas i miejsce akcji. „Miejscem, w którym rozgrywa się niniejsza historia – czytamy już we wstępie – jest kraj w samym środku Wielkiego Niżu Europejskiego, rozległej równiny rozciągającej się od Paryża do Uralu”. Ściślej zaś w Warszawie, „przeciętnej wielkości mieście położonym mniej więcej w środku drogi między Paryżem a Moskwą”. To położenie „pomiędzy” trochę bohaterom dokucza, do czasu jednak, kiedy przesuną się w stronę Paryża.

Mamy bowiem początek lat 90., zaczyna się tworzenie Polski od nowa. Autor pisze prozą, ale kiedy wspomina tamte lata, ponosi go wręcz poetycka fraza: „Rozkoszny czasie nieograniczonych możliwości. Czasie naiwnej wiary, że rzeczywistość będzie inna, lepsza, sprawiedliwsza, uczciwsza. Chwilo po stworzeniu świata, kiedy tak fascynuje wszystko, co dzieje się po raz pierwszy”.

Głównych bohaterów jest w zasadzie dwóch, z tym że nie będą się z sobą bezpośrednio stykać. Pierwszy to Euzebek, swojak z prowincji, który sprzedaje podróbki adidasów na Stadionie Dziesięciolecia. Ma dwadzieścia lat i wspaniałą przyszłość przed sobą, choć o tym dowiemy się dopiero później. Drugi to Krzysztof, były nauczyciel historii z jakąś tam przeszłością kombatancką, z której jednak nie zamierza robić pożytku.

Polityka 3.2005 (2487) z dnia 22.01.2005; Kultura; s. 68
Reklama