Zdzisław Pietrasik: – Czy reżyser nagradzany, tak jak pan ostatnio, dostaje dużo propozycji?
Wojciech Smarzowski: – Sporo, przyznaję. Poszło po orderach. Rzadko jednak są to propozycje sensowne. Mógłbym na przykład w miarę szybko wyreżyserować komedię romantyczną na bazie jakiegoś badziewiastego scenariusza. Na szczęście dzięki nagrodom jestem w komfortowej sytuacji materialnej: nie muszę gimnastykować się dla pieniędzy. Pracuję spokojnie nad własnymi projektami. Teraz piszę scenariusz filmu „Drogówka”, o policjantach.
Kino drogi?
Nie, akcja toczy się w Warszawie. Historia podobna do tej z „Wesela”. Równie szeroko opowiadana, nawet więcej wątków. Idea filmu jest taka, że naprawianie świata należy zacząć od siebie. Później po raz kolejny chciałbym wrócić do scenariusza „Dom zły”, który kiedyś napisaliśmy z Łukaszem Kośmickim. To echo „Niespodzianki” Huberta Rostworowskiego, przeniesionej w realia 1978 r. Był to rok, w którym Polacy wymyślili samochód Polonez, odgrywający w filmie ważną rolę... Na razie, upraszczając, teza filmu jest taka, że zło rodzi zło.
A „zło dobrem zwyciężaj”?
Napisaliśmy scenariusz bardzo dawno temu, dzisiaj widzę więcej światła, więc będę chciał wprowadzić poprawki. Zrównoważę zło.
Skąd ten przypływ wiary?
Wiele się zmieniło w moim życiu. Mam rodzinę, mam syna, nakręciłem „Wesele”, dostałem Paszport... Mam sporo planów: chciałbym zrobić film dla dzieci.
Dla syna?
Tak, dla syna.
To dobry wątek na zakończenie rozmowy. Więc teraz możemy wrócić do „Wesela” i szargania świętości. Po pierwsze, jak pan śmiał dać taki tytuł?