Archiwum Polityki

Fala idzie przez świat

Nie zetknęliśmy się nigdy z katastrofą żywiołową w tej skali. Europejczycy mogą ją tylko porównać do fali tsunami sprzed 350 lat, która zniszczyła trzy czwarte kwitnącego wówczas miasta – Lizbony. Wtedy Wolter – w imię ducha i rozumu – wystosował protest do Boga czy natury przeciw złej, bezmyślnej, niszczycielskiej potędze. I dziś, po 350 latach, nie możemy się rozumowo uporać z tak wielkim nieszczęściem. A przecież towarzyszy ono naszemu życiu, tyle że w rozproszeniu, skryte więc przed oczami codzienności. Trzeba przypomnieć, że ubiegłe dziesięciolecie (1990–2000) było w ONZ Międzynarodową Dekadą Ograniczenia Skutków Klęsk Żywiołowych. Dziś z niejakim zdumieniem czytamy archiwalne materiały, że w tamtym okresie z powodu klęsk w świecie ginęło co roku średnio 123 tys. ludzi, roczne straty materialne przewyższały 28 mld dol. i aż 138 mln ludzi było w ten czy inny sposób dotkniętych powodziami, suszami, wybuchami wulkanów, trzęsieniami ziemi, huraganami i lawinami ziemnymi. Tym razem gigantyczna fala kilkoma uderzeniami wyczerpała średni roczny limit – nieszczęść i ofiar.

Klęska żywiołowa jest głęboko zapisana w rzeczywistości mitycznej. Nasz los zaczyna się nią i kończy, tak jak Biblia, która już w pierwszej księdze opisuje potop całego świata, a jej ostatnim obrazem jest przerażające objawienie św. Jana. Klęski żywiołowe nigdy nie ustaną; będą człowiekowi zawsze towarzyszyć. Ale można starać się zmniejszać ich śmiertelne żniwo. Jest opracowana tzw. strategia z Jokohamy z 1994 r., cała litania działań ostrzegawczych i prewencyjnych, ale jak zwykle kraje biedne nie mają środków, by je wdrożyć w praktyce. Do tego jeszcze wrócimy w publikacjach, dziś trzeba się skupić na pomocy doraźnej, okazać, że jesteśmy w zgodzie z wielkimi hasłami humanizmu i braterstwa, które chętnie powtarza się w odświętnych przemówieniach.

Polityka 1.2005 (2485) z dnia 08.01.2005; Komentarze; s. 15
Reklama