Archiwum Polityki

Samobójstwo osła

Rozmowa z Emirem Kusturicą, reżyserem wchodzącego na nasze ekrany filmu „Życie jest cudem”

Janusz Wróblewski: – „Życie jest cudem” to wojenny melodramat o tragicznej miłości Serba zakochanego w bośniackiej Muzułmance. Dziesięć lat po „Undergroundzie” wraca pan do bałkańskiego konfliktu.

Emir Kusturica:– Wojna nie jest głównym tematem filmu, tylko sytuacja rodziny, która nie jest w stanie oprzeć się ciśnieniu historii. Rozpad, demistyfikacja więzi to wątek pojawiający się we wszystkich moich filmach. W „Życie jest cudem” chciałem odciąć się od ideologii. Pokazać moc, jaką można czerpać z miłości, z natury.

Po premierze „Undergroundu” mówiono, że udało się panu pogodzić konwencję groteski w stylu braci Marx z szekspirowskim dramatem. W „Życie jest cudem” przeważa łagodniejszy ton, bliższy Czechowowi?

Tak. Bohater, który stracił rodzinę (żona odeszła z kochankiem, a dziecko zostało wzięte do niewoli), zakochuje się w zakładniczce, która ma być wymieniona na jego syna. Dylemat: wybrać uczucie do ukochanej kobiety czy do dziecka, stanowi wariant losu Romea i Julii. Sądziłem, że to fantastyczny materiał na smutną komedię o nadziei.

Z formalnego punktu widzenia „Życie jest cudem” wygląda na widowisko w stylu Felliniego.

Starzeję się i pomyślałem, że to chyba ostatni moment na podjęcie ryzykownej decyzji o eksperymentowaniu ze stylem. Chciałem, by widz od pierwszej do ostatniej sceny siedział wgnieciony w fotel niczym w ostro startującym samolocie. By czuł się oszołomiony szybkością zdarzeń i różnorodnością dochodzących dźwięków. Wiem, jak się powinno prowadzić klasyczną narrację, lecz w tym wypadku dałem sobie z tym spokój. Sam wyznaczam granice swojej sztuki. Weźmy 20-minutową scenę meczu piłkarskiego, którą kręciłem przez 15 dni.

Polityka 1.2005 (2485) z dnia 08.01.2005; Kultura; s. 64
Reklama