Archiwum Polityki

Turcja czy Ukraina?

Kalendarz polityczny zdecydowanie nie przewidział pomarańczowej rewolucji. Toteż przedświąteczny szczyt Rady Europejskiej miał od dawna w rozkładzie jazdy zapisane podjęcie decyzji w sprawie innego, równie wielkiego, państwa i to właściwie w tym samym regionie – Turcji. Rada podjęła decyzję o rozpoczęciu z nią rokowań członkowskich. Tymczasem Wiktor Juszczenko, przywódca ukraińskiej opozycji, próbuje kuć żelazo, póki biją jeszcze w kijowskie kowadło. I wie, gdzie się anonsować. W wywiadzie dla dziennika „Financial Times” mówi: oczekujemy reakcji Unii Europejskiej na te demokratyczne i polityczne zjawiska, które przebiegają na Ukrainie. Celem – mówi – powinno być pełne członkostwo w UE. Co jest Unii Europejskiej bliższe i dla niej ważniejsze: Ukraina czy Turcja?

Turcja, rzecz jasna, jest bardziej zaawansowana w swoich staraniach. Jeszcze w 1963 r., kiedy Ukraina była częścią ZSRR, podpisała porozumienie o stowarzyszeniu z EWG (czyli poprzedniczką Unii), traktowane zwykle jako wstęp do członkostwa. Formalne podanie złożyła w 1987 r. i od tej pory nieustannie kołacze do drzwi. Nie u wszystkich Europejczyków budzi to entuzjazm. Wielu pyta, czy Turcja – kraj położony tylko na skrawku Europy, a leżący w istocie w Azji, kraj muzułmański – należy do naszej wspólnoty. Co do Ukrainy, ani ona sama nie złożyła żadnego oficjalnego wniosku, ani też Unia dotąd nie dawała jej nawet nadziei na członkostwo. Warszawa gorąco pragnie, by cała Unia wyciągnęła pomocną dłoń do demokratycznej Ukrainy, liczy na jakąś „wspólnotę moralną” z naszym pomarańczowym sąsiadem, ale także popiera Turcję w jej staraniach o członkostwo.

Jednak Unia będzie przeżywała dylematy racji serca i rozumu. Serce podpowie, by być z masami ludzi spragnionych nadziei, widzących w Unii jedyne takie na świecie zgrupowanie państw konstruujących demokratyczną wspólnotę interesów.

Polityka 52.2004 (2484) z dnia 25.12.2004; Komentarze; s. 20
Reklama