Więc może to jest czas na kabaret moralnego niepokoju? Kabaret Moralnego Niepokoju istnieje zresztą naprawdę i odnosi spore sukcesy. Młodzi ludzie, którzy go utworzyli, zapewne świadomie (i lekko szyderczo) nawiązali do heroicznego okresu kina polskiego z końca lat 70., które z pozycji moralisty wymierzało sprawiedliwość widzialnej (a zwłaszcza skrywanej) rzeczywistości. Wszystko w tych filmach było nazwane po imieniu: przeciw partyjno-biurokratycznej machinie stawał zazwyczaj młody człowiek, wkraczający akurat na drogę poszukiwania ideałów, który – choć przegrywał – odnosił moralne zwycięstwo.
Czy dzisiaj można sobie wyobrazić podobny scenariusz? Śmiech na sali, taka byłaby reakcja widowni, która zdążyła już nieźle poznać się na byłych poszukiwaczach ideałów.
W szczególności ludzie młodzi zaczynają traktować naszą rzeczywistość społeczno-polityczną jako coś w rodzaju sitcomu, tylko bez śmiechu zza kadru. Sami politycy też miewają podobne odczucia, stąd pojawiające się czasem w Sejmie czy w trakcie obrad komisji śledczych nawoływania, by nie przemieniać poważnej instytucji w kabaret. Z kolei popularni kiedyś artyści kabaretowi pytani, dlaczego spuścili w wolnej Polsce z tonu, odpowiadają szczerze, iż mają poważną konkurencję w osobach polityków.
Tak czy inaczej, coraz częściej jest śmiesznie tam, gdzie powinno być poważnie.
Łu-bu-du-bu
Czy nie powinno zastanawiać, dlaczego tak wielkim powodzeniem cieszy się wciąż Stanisław Bareja, który pokazywał w swych filmach i serialach absurdy PRL? Przecież to już coraz bardziej odległa przeszłość. Niewykluczone więc, że publiczność ogląda kadry historyczne, a śmieje się z tego, co zna z autopsji. Pewien typ bohatera powtarza się bowiem w nowych czasach.
Ostatnio na przykład przypominano komedię Barei „Miś”, której głównym bohaterem był działacz sportowy, nieodrodne dziecko tamtych czasów.