Sama wystawa na pierwszy rzut oka sprawia dość skromne wrażenie. Filmy, zdjęcia. Trzeba się dopiero w nie wpatrzeć, by dostrzec ukrytą w dzisiejszej technice, w budynkach, maszynach, pojazdach dynamikę zniszczenia. Twórca wystawy, architekt i „filozof prędkości” Paul Virilio kontrastuje zdjęcia sztucznych katastrof – wywołanych przez człowieka – ze zdjęciami katastrof naturalnych. Wybuch wulkanu, obok wybuchu bomby termojądrowej. Potem atak natury na twory ludzkich rąk: wiadukt zwalony przez trzęsienie ziemi, domy z dziwacznie poprzesuwaną kubaturą. Powyginane jezdnie z abstrakcyjnie powykręcanymi białymi pasami zebr.
To dramatyczne złamanie linii zaprogramowanego ładu zawsze pociągało artystów. To właśnie dlatego Karl-Heinz Stockhausen płonące 11 września wieżowce nazwał najbardziej wstrząsającym dziełem sztuki, czym wywołał powszechne oburzenie. W katalogu Virilio zestawia fotografie zniszczeń np. z trzęsienia ziemi na Tajwanie w 1999 r. ze stylizowanymi mozaikami z XIII w. czy rysunkami słynnych trzęsień ziemi w Lizbonie (1755) lub San Francisco (1906). Obok zdjęcia gigantycznego krateru powstałego w Arizonie 50 tys. lat temu w wyniku uderzenia meteorytu, jest zdjęcie minikrateru w powłoce sztucznego satelity, w którego trafił mikrometeoryt. Obok obrazów wielkich pożarów Londynu w XIX w. zdjęcie płonącego paryskiego Palais de Chaillot w 1997 r.
Metafory naszej cywilizacji
Jednak to nie katastrofy naturalne są najistotniejszym motywem tej wystawy, lecz tzw. największe z możliwych katastrofy zaprogramowane przez człowieka. Dwie – symbolicznie – zdarzyły się w tym samym roku 1986 po dwóch przeciwnych stronach kuli ziemskiej. Najpierw katastrofa amerykańskiego promu kosmicznego Challenger, potem eksplozja radzieckiej elektrowni atomowej w Czarnobylu.