Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Archiwum Polityki

Oscar się wstydzi

Jubileuszowa 75 już gala trwała bite cztery godziny, czyli mniej więcej tyle co zawsze. Sześć Oscarów, w tym dla najlepszego filmu roku, dostało „Chicago”, trzy Oscary „Pianista”, m.in. Roman Polański za reżyserię. W „Godzinach”, ulubionym obrazie krytyki, zauważona została jedynie rola Nicole Kidman. Ani jednej statuetki nie otrzymały „Gangi Nowego Jorku”.

Prezydent George Bush toczy wojnę z Irakiem, ale także z Hollywood, z tym że ta druga potyczka zaczęła się wcześniej. W demonstracjach, które w niedzielę przeszły ulicami wielu amerykańskich miast, też wzięli udział aktorzy, np. stareńki już Roy Scheider, ale nominowani do Oscarów tym razem nie pojawili się. Irak Irakiem, ale przecież show must go on. Nawet w czasie II wojny światowej nie odwoływano uroczystości, z tym że bodaj trzykrotnie wręczono oszczędnościowe gipsowe Oscary.

W tym roku statuetki były przepisowe, z brązu ze złotą 14-karatową powłoką. Można było jednak odnieść wrażenie, iż niektórzy obdarowywani czuli się trochę nieswojo, jakby zawstydzeni okolicznościami, w jakich odbywa się wystawna feta. Zaledwie parę godzin wcześniej stacje telewizyjne całego świata pokazywały sceny myśliwskie z Bagdadu: Irakijczycy polowali na amerykańskich pilotów, którzy ukrywali się w rzece lub jej pobliżu. Nie był to jednak film, a smutna rzeczywistość. Prowadzący uroczystość Steve Martin, w tym roku wyjątkowo bezbarwny (ponoć musiał w ostatniej chwili zmieniać konferansjerkę), zaczął występ od delikatnego żartu, mówiąc iż wszyscy byli za tym, żeby on znowu uświetnił galę; wszyscy, z wyjątkiem Francji i Niemiec. Dostał nawet lekkie brawa.

Prawdziwa ofensywa zaczęła się później, kiedy nagrodę odbierał dokumentalista Michael Moore. Twórca nagrodzony za film „Bowling for Columbine”, w którym rozprawia się z amerykańskim umiłowaniem broni palnej, zaprosił na scenę wszystkich nominowanych do Oscara kolegów z branży, a następnie wygłosił płomienną pochwałę reprezentowanej przez nich profesji, która przeciwstawia się fikcji. A w Ameryce – ciągnął reżyser – wszystko jest fikcją, w fikcyjnych wyborach wybiera się fikcyjnego prezydenta, który wysyła żołnierzy na fikcyjną wojnę, i dlatego jest mu wstyd.

Polityka 13.2003 (2394) z dnia 29.03.2003; Społeczeństwo; s. 96
Reklama