Prezydent Aleksander Kwaśniewski zaapelował do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, aby podała się do dymisji. To ważny zwrot w kaskadzie politycznych wydarzeń wywołanych aferą Rywina. Prezydent, podobnie jak wszyscy, którzy przysłuchują się obradom sejmowej komisji śledczej, musiał być pod wrażeniem zeznań, jakie złożył przewodniczący Krajowej Rady Juliusz Braun. Odpowiadając na dociekliwe pytania posłów, w tym zwłaszcza Jana Marii Rokity, przewodniczący Braun potwierdził, że w trakcie prac nad nowelizacją ustawy o radiofonii i telewizji w Radzie i wokół niej działy się rzeczy dziwne, zasługujące na określenie „matactwa”. W tajemniczy sposób znikały i zjawiały się jakieś zapisy, w nieoficjalnym zespole rządowym przerabiającym projekt ustawy, obok wiceminister kultury Aleksandry Jakubowskiej i szefa doradców premiera Lecha Nikolskiego, znalazł się wpływowy sekretarz Krajowej Rady Włodzimierz Czarzasty, autor jednoznacznie wymierzonych w wydawcę „Gazety Wyborczej” przepisów antykoncentracyjnych. Okazało się, że w jakichś ważnych głosowaniach oddawano głosy za nieobecnych, eliminowano niewygodnych ekspertów, słowem – ta ważna dla medialnego ładu ustawa pichcona była na zapleczu, według jakiegoś politycznego i biznesowego przepisu.
Potwierdziły się nasze przypuszczenia, że dla prac komisji śledczej ważniejsze niż wątek łapówkarski będzie prześledzenie, jak powstawała jedna z kluczowych ustrojowo ustaw. W miarę jak komisja odsłania ten mechanizm, widać coraz wyraźniej, że Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji uzurpowała sobie prawo do zarządzania rynkiem medialnym nadawców prywatnych, bez żenady wykorzystywała instrumenty nacisku, a nawet szantażu, stała się narzędziem politycznej ingerencji w świat mediów.