Archiwum Polityki

Księga włóczęgów i wyrzutków

Słyszymy „Lowry”, myślimy „Pod wulkanem”, choć dziś bardziej w modzie są heroiniści niż genialni alkoholicy. Malcolm Lowry nie dożył pięćdziesiątki, umarł w 1957 r. w ojczystej Anglii, z której uciekł przed drugą wielką wojną. Pływał jako marynarz po dalekich morzach, szlifował bruki Europy, pił i pisał. W 1940 r. zaszył się w Brytyjskiej Kolumbii, czyli w Kanadzie, i tam, pod opieką drugiej żony napisał, już po wojnie, opowiadania, które wyszły drukiem cztery lata po jego śmierci, a teraz po polsku.

Nie jest to proza łatwa. Weźmy dla przykładu fragment, który znajduje się na antypodach hemingwayowskiej klarowności: „Przez mosty i nabrzeża przepychały się czerwone lśniące motocykle na kołach wielkości rowerowych, zawsze z niesamowitą dziewczyną na tylnym siodełku, co do jednej Beatrycze lub Laura; jakże lekkomyślni są ci rzymianie, ludzie na rowerach sportowych mkną z pełną szybkością między samochodami, nie trzymając kierownicy; pełno śmigających facetów z dziewczynami na ramie rowerów spacerowych – i jeszcze więcej księży, tym razem księży mobilnych, najbardziej beztroskich i brawurowych, był więc stary ksiądz w goglach mknący jak szatan przez Lungo Trevere, a Cosnahan znów się wmieszał w pochód księży wędrujących tam i z powrotem, księży w melonikach, księży w kapeluszach z płaskim dnem, z teczkami, bez kapeluszy, księży brodatych niosących paczki zawinięte w brązowy papier, księży w kapeluszach z czarnego atłasu i z cienkimi teczkami...”.

I tak przez prawie 300 stron druku: rozkosz dla fanów literatury zrobionej ze słów, emocji, skojarzeń, aluzji, a nie z akcji i dialogu. Lowry celował wysoko: w rejony Dantego i metafizyki. Żeby nie odlecieć za wysoko, ratował się autoironią, angielskim poczuciem humoru i surową pobożnością owych rybaków z wyspy Manx, których starą pieśnią religijną – „poematem o Bożym miłosierdziu” – posłużył się w tytule.

Polityka 11.2003 (2392) z dnia 15.03.2003; Kultura; s. 63
Reklama