Archiwum Polityki

Kosmos czyta w naszych myślach

Film „Solaris” Stevena Soderbergha jest drugą, po inscenizacji Andrieja Tarkowskiego z 1972 r., próbą przeniesienia na ekran powieści Stanisława Lema, która zrobiła międzynarodową karierę. Obydwie te ekranizacje wpisują się do oryginalnego trendu science fiction, który można określić jako wprowadzenie metafizyki do owego gatunku.

Science fiction z reguły zajmuje się podbojem kosmosu przez człowieka. Ale pojawiają się też pozycje, które próbują odpowiedzieć na pytanie, jak z kolei może reagować kosmos na ten najazd i w ogóle na istnienie w nim rodzaju ludzkiego? Jednym z pierwszych, który podjął ten temat, był Ray Bradbury jeszcze w latach 40. W jego noweli ośmiu kosmonautów ląduje na odkrytej przez nich planecie. Ku zdumieniu przybyłych wylegają na ich spotkanie ich drodzy zmarli! Rodzice nieżyjący od lat, małżonkowie, którzy ich opuścili, dzieci przedwcześnie odeszłe. A więc to tutaj przenoszą się najbliżsi zabrani przez śmierć! Następuje istna eksplozja radości, po czym każdy udaje się na kolację w odzyskanej rodzinie i układa się w znanym sobie łóżku. Jednak dowódca tknięty niepokojem podnosi się. „Dokąd to?” – pyta go głos ostro brzmiący. Nad ranem w miasteczku odbywa się pogrzeb: orszak najbliższych złamanych bólem odprowadza na cmentarz osiem trumien; ale zrywa się wiatr, który rozmazuje twarze, rozwiewa domy, zaciera widok i pusta planeta pokrywa się mgłą. W noweli tej rysują się tematy – które podejmuje SF – nazwijmy je metafizyczne: kosmos czyta w naszych myślach i potrafi je zmaterializować; stwarza szansę – bądź jej złudzenie – na kontakt z Tamtą Stroną; ma też w tym swoje cele – u Bradbury’ego jest to pozbycie się nas – jesteśmy w nim obcy.

Motywy te zostały rozwinięte przez naszego Lema w powieści „Solaris”, sfilmowanej dwukrotnie, ale w obydwu wypadkach niezadowalająco. Skądinąd już powieść mogła budzić wątpliwości. Startuje on w obiecującej sytuacji: oto jesteśmy w społeczeństwie przyszłości operującym zdumiewającą techniką – po czym nie zajmuje się tym, co nas interesowałoby najbardziej, to znaczy wyglądem owej cywilizacji futurologicznej – tylko kilkoma osobami zamkniętymi w rakiecie, które, im dłużej z nimi przebywamy, okazują się coraz mniej prawdziwe psychologicznie i nawet nie dość rozgarnięte, mimo że są to wyczynowi naukowcy.

Polityka 11.2003 (2392) z dnia 15.03.2003; Kultura; s. 73
Reklama