Obecne kierownictwo SLD zapewne z coraz większym lękiem otwiera poranne gazety, szukając tam kolejnych informacji o sprawach, jeśli nie kryminalnych, to przynajmniej moralnie nagannych, które mogą dotknąć kolejnych prominentnych działaczy tej partii. Jeszcze niedawno wydawało się, że odejście Leszka Millera z funkcji przewodniczącego będzie kresem kłopotów SLD. Hasło: „Miller musi odejść”, stwarzało perspektywę wytchnienia, pozbycia się największego ciężaru, zapowiadało odnowę. Miller odszedł, ale prawie natychmiast pojawiło się hasło nowe: „musi odejść SLD”. Czy odejdzie? A jeśli tak, to kto zajmie jego miejsce? Jaka lewica? Radykalna, bo dziś radykalizm w modzie; a może bardziej przesunięta do centrum, tworzona na przykład wokół Marka Belki, wspieranego przez prezydenta; czy jeszcze inna?
Krzysztof Janik, który w ramach przedkongresowej kampanii jeździ po kraju (Kongres SLD zapowiedziano na połowę grudnia), jest umiarkowanym optymistą w kwestii odnowy, głęboko wierzy natomiast w przetrwanie partii. Frekwencja na zebraniach jest wysoka, zdarza się, że wracają nawet ci, którzy wcześniej występowali, choćby z powodu ułomnej weryfikacji szeregów, która, jak się okazuje, nie dotknęła tych, co trzeba. Na zjazdach powiatowych nie mówiło się o komisji śledczej, ale o funduszach strukturalnych z Unii Europejskiej, o programach stypendialnych i innych – jak twierdzi Janik – ważnych dla ludzi sprawach.
W wyborach lokalnych przepadali ci, którzy w terenie nie pracowali, puszyli się swoim baronostwem i innymi funkcjami, w ich miejsce często weszli młodzi. Wprawdzie nie zawsze, bo na przykład w Krakowie młoda, dynamiczna, niewątpliwie stanowiąca nadzieję SLD Jolanta Brzozowska przegrała kilkoma głosami z Józefem Woźniakiem, dyrektorem wydziału w Urzędzie Wojewódzkim.