Kiedy rodził się „Nowy Dzień”, wraz z nim pojawiły się obawy, że zabierze czytelników m.in. „Wyborczej”. A to przecież flagowy tytuł tego samego wydawcy. Tak chyba się nie stało (Agora pilnie strzeże wydawniczych sekretów), ale nowy tabloid nieoczekiwanie zderzył się z bezpłatnym „Metrem”. I teraz trudno mu ruszyć ostro ze sprzedażą. Nie pierwszy to raz, gdy firma oskarżana jest o pożeranie własnych dzieci.
Obrona konieczna
Równie dobrze zarzut kanibalizmu można postawić Orlenowi, który otwiera sieć stacji ekonomicznych Bliska. Klienci mogą tu tankować identyczne paliwo oszczędzając 5–10 gr na litrze. Na podobnie ryzykowny ruch przed rokiem zdecydował się LOT otwierając tanią linię Centralwings. Czy rzeczywiście przyszła moda na gospodarczy kanibalizm?
Prezesi Orlenu i LOT nie są samobójcami i – przynajmniej w teorii – wiedzą, co robią. Kanibalizm nie jest konsekwencją popełnionego błędu (choć tak też bywa), ale ma być elementem strategii – kosztem, który należy ponieść, żeby obronić się przed rosnącą konkurencją. Dotychczasowi potentaci (a niedawno jeszcze monopoliści) widząc, że tracą rynek, starają się zablokować wejście konkurencji i sprzedają towary lub usługi po niższej cenie. Akurat LOT i Orlen znalazły się w podobnej, podbramkowej sytuacji. Dla pierwszej z tych firm istotnym zagrożeniem okazali się tani przewoźnicy. W ciągu dwóch lat zdobyli jedną czwartą rynku (prognozy mówią, że ich udział wzrośnie do 50 proc.), więc LOT, zamiast bezczynnie przyglądać się, jak konkurencja podcina mu skrzydła, wybrał mniejsze zło. Otworzył Centralwings i wozi pasażerów za znacznie mniejsze pieniądze. Trudno jednak obliczyć, ile firma matka na tym traci, a ile zyskuje.
Z kolei Orlen z rosnącym niepokojem obserwuje poczynania właścicieli hipermarketów, którzy otwierają własne tanie stacje benzynowe.