Archiwum Polityki

Wolność nic nie znaczy

Rozmowa z Larsem Von Trierem, duńskim reżyserem, którego film „Manderlay” wchodzi na ekrany naszych kin

Janusz Wróblewski: – „Manderlay” to druga część cyklu zatytułowanego „US&A”. W pierwszym filmie – „Dogville” – główną bohaterkę Grace grała Nicole Kidman. Kiedy amerykańska gwiazda zrezygnowała z występu w „Manderlay”, jej rolę powierzył pan Bryce Dallas Howard. Czy mimo widocznych różnic w wyglądzie i zachowaniu grana przez nią postać nadal jest tą samą Grace, którą pamiętamy z poprzedniego filmu?

Lars von Trier: – Bryce jest młodsza, ma w sobie więcej dziewczęcego wdzięku i naiwności. Chociaż dodała Grace sporo nowych cech, ogólna motywacja bohaterki pozostała niezmieniona. To wciąż ta sama idealistka, która chce naprawiać świat i czynić ludzi szczęśliwszymi.

W „Dogville” Grace chce być dobra dla wszystkich, a w nowym filmie uczy niewolników demokracji. Za każdym razem ponosi klęskę. Na czym polega jej błąd?

W „Dogville” przeszkodą był nadmiar dobrych intencji. Próbowała wyrwać się spod opieki ojca mafiosa, by nie stać się taką jak on. Ludzie, którym pomagała, wykorzystali jej naiwność i uczuciowość, uczynili ją niewolnicą. W „Manderlay” wyciągnęła wnioski z tamtej lekcji, działa rozważniej, stara się zachować dystans. Z determinacją tłumaczy czarnoskórym niewolnikom zasady demokracji. Wspomagają ją gangsterzy, którzy stoją na straży nowego porządku małej mieściny, w której 70 lat po zniesieniu niewolnictwa obowiązywał rasizm. Lecz znów przegrywa.

Z powodu swego uporu?

Dlatego, że niesie pomoc ludziom, którzy wcale o to nie proszą. Grace sama była wcześniej ofiarą. Ponieważ łatwo się wczuwa w rolę słabych i upokorzonych, z pasją angażuje się w sprawę uwolnienia Murzynów.

Polityka 1.2006 (2536) z dnia 07.01.2006; Kultura; s. 59
Reklama