Po pierwszym dniu przesłuchań Adama Michnika opinie o pracy komisji śledczej były jednoznacznie pozytywne, by nie powiedzieć entuzjastyczne: oto mamy wielkie polityczne widowisko, rozmowę o państwie, władzy i korupcji, a także rosnącą świadomość, że pojawiło się wreszcie gremium, które przed oczami opinii publicznej obnaży słabości naszego życia publicznego, wywoła wstrząs, na który społeczeństwo czeka, przewietrzy polityczne i polityczno-towarzyskie układy i układziki.
Po trzecim dniu przesłuchań Adama Michnika napięcie mocno zelżało. Jawność, która jest siłą komisji, okazuje się być także jej słabością. „Dziesięciu sprawiedliwych” odgrywa bowiem przed kamerami spektakl, który w dużej mierze kreować ma ich samych. Obecność kamer daje opinii publicznej wgląd w tok prac, ale też kusi do indywidualnych popisów, do zadawania po wielekroć tych samych pytań, powtarzania w nieskończoność tych samych treści. Nikt nie chce bowiem, by jego rola została nieco medialnie zubożona. Tę pułapkę jawności obnażyła zresztą natychmiast Liga Polskich Rodzin, kiedy to poseł Roman Giertych zauważył, że przegapił szansę zdobywania politycznej popularności poprzez uczestnictwo w komisji i wszelkimi – zupełnie nieparlamentarnymi – sposobami zaczął wypychać z niej dotychczasowego przedstawiciela LPR Bogdana Kopczyńskiego.
Jeśli dołożyć fakt, że stopień przygotowania do pracy w tym gremium jest ogromnie zróżnicowany, a sformułowanie precyzyjnych pytań większości aktorom przychodzi z nadzwyczajnym trudem, to polityczne widowisko zmienia się w serial coraz gorszej jakości. Być może dobrze się stało, że tę lekcję komisja odbyła już u progu swej działalności i ma szansę wyciągnąć z niej wnioski, w tym ten podstawowy: na litość boską, nie zanudzić!
Komisja się rozpycha
Ma to tym większe znaczenie, że doświadczenia pierwszej w Polsce komisji śledczej, umocowanej konstytucyjnie i działającej na podstawie ustawy, tworzą nową praktykę polityczną.