Archiwum Polityki

Świnie bez hamulców

Drogi polskich świń i konsumentów się rozeszły. Mimo że spożycie wieprzowiny maleje, pogłowie trzody nieustannie rośnie. Winien jest rząd, który zdecydował za podatników: jeść nie musicie, ale zapłacić trzeba.

Kiedy tylko zaczęły się blokady, Adam Kasprzyk, rolnik ze wsi Jugowa w powiecie świdnickim, wiedział, że ceny muszą pójść w górę. I nie pomylił się. Do tej pory za półtusze płacili 3,85 zł od kilograma, teraz, gdy ruszy skup interwencyjny, jest nadzieja na 4,50 zł. Kasprzyk wie, że na rynku utrzyma się ten, kto będzie lepszy od sąsiada. Nie popełni więc, jak inni, błędu i nie będzie trzymać do nowych cen skupu tuczników w chlewiku, bo per saldo mu się to nie opłaci. Świnia przez ten czas utyje co najmniej z piętnaście kilogramów i nie utrzyma mięsności, pójdzie w słoninę. Tymczasem w kwestii mięsności, którą Kasprzyk uzyskuje na poziomie 58 proc., jego świnie są lepsze nie tylko od sąsiada, ale śmiało stają do konkurencji z duńskimi. Za tę mięsność i przed interwencją Kasprzyk dostawał o 30–40 gr na kilogramie więcej od innych. Nic dziwnego, że sąsiedzi go nie lubią, mówią, że cwaniakuje.

I rzeczywiście. – Jak przetrzymają te swoje świnie, to potem pod punktami, w których prowadzą skup interwencyjny, tłok będzie nieludzki – kalkuluje Adam Kasprzyk. – Od wszystkich nie skupią, a inne rzeźnie zapłacą mniej. Chłopi znów dostaną po dupie.

Co ma robić rolnik, kiedy dzień albo i dwa stoi w kolejce do punktu skupu? Musi politykować. Zwłaszcza że od rozmaitości cen za taką samą świnię rozum mu się lasuje. Najgorzej płacą prywaciarze, czyli tak zwany rynek, którego wieś nie znosi. – Państwo, dopóki się nie huknie na nie, też próbuje chłopa oszukać – tłumaczy rolnik, który nie rozumie, dlaczego punkty skupu w Wałbrzyskiem, kupujące wieprzowinę dla Agencji Rynku Rolnego na rezerwy państwowe, płacą za półtusze 3,85, a w ramach skupu interwencyjnego dla tej samej agencji będą płacić co najmniej o 50 gr więcej?

Polityka 8.2003 (2389) z dnia 22.02.2003; Gospodarka; s. 38
Reklama