Archiwum Polityki

Wrząca ropa

Nie ma spokoju na rynku naftowym. W ubiegłym tygodniu ceny ropy doszły do poziomu nienotowanego od 15 lat. Stało się to po informacji, że rosyjski koncern Jukos może wstrzymać eksport. Wszyscy się pocieszają, że Kreml nie dopuści do przerwania dostaw, bo to poderwałoby zaufanie do tego kraju jako głównego eksportera ropy. Czy możemy jednak czuć się bezpieczni?

Nie bardzo. Niedawne zakręcenie kurka gazowego przez Gazprom przekonuje, że wszystko może się zdarzyć. A my mamy zapasy ropy zaledwie na 64 dni (Czechy 95 dni, Węgry 143 dni), zaś 97 proc. surowca importujemy z Rosji, i to w sporej części właśnie od koncernu Jukos. Nasze uzależnienie wynika przede wszystkim z przyczyn infrastrukturalnych: przez Polskę biegnie rurociąg Przyjaźń z rosyjską ropą. Zasady bezpieczeństwa energetycznego wymagają, by zaopatrywać się z kilku źródeł. Tylko że rosyjska ropa to dla nas najtańsze źródło zaopatrzenia. Gdyby dziś Orlen zaczął wykorzystywać ropę z Zatoki Perskiej, oznaczałoby to wzrost wydatków o 100 mln dol. rocznie. Taka alternatywa jest jednak technicznie możliwa – mamy Naftoport i rurociąg Gdańsk–Płock. W razie kryzysu ropę można sprowadzać statkami. To daje nam jakie takie poczucie bezpieczeństwa.

Byłoby ono większe, gdyby istniał rurociąg Odessa–Gdańsk, którym mogłaby popłynąć ropa kaspijska. Ukraina, chcąc się uniezależnić od Rosji, wybudowała rurociąg z Odessy do Brodów (tylko 90 km od polskiej granicy) licząc, że my pociągniemy go przez Płock aż do gdańskiego Naftoportu. To mogło zadecydować o opłacalności inwestycji. Polski rząd nie zaangażował się w to przedsięwzięcie, a żaden prywatny inwestor sam nie podjął ryzyka. Dlatego nie możemy winić Ukrainy, że teraz wynajęła swoją rurę rosyjskim koncernom, czyniąc z niej odnogę rurociągu Przyjaźń.

Polityka 32.2004 (2464) z dnia 07.08.2004; Komentarze; s. 18
Reklama