Archiwum Polityki

Co się działo z pamięcią

Cztery lata po publikacji „Sąsiadów” Jana Tomasza Grossa i wywołanej przez nich wielomiesięcznej debacie na temat udziału Polaków w Zagładzie, ukazuje się zapowiadana od dawna książka Anny Bikont „My z Jedwabnego”. Jaki jest sens wracać do sprawy, która przyschła już dawno, ku uldze większości zainteresowanych? Mnie książka wciągnęła od pierwszych zdań, kiedy to Anna Bikont opisuje, jak jej szef Adam Michnik latem 2000 r. wzywa ją do gabinetu, by przedstawić jej naocznego świadka zbrodni w Jedwabnem. Świadek ów twierdzi, że Polacy nie mieli z masakrą Żydów nic wspólnego, a zresztą Żydów nie było z pewnością 1600 – „to kłamstwo i kpina”.

„A według pana, ilu ich było” – pyta Bikont.

„Tysiąc, nie więcej” – odpowiada Tadeusz Ś. Patrzę na Adama i widzę, że blednie”.

Kilka dni później Bikont postanawia poprosić o urlop z „Gazety”, „by zrekonstruować fakty, ale też odtworzyć, co działo się z pamięcią tamtych wydarzeń przez następne sześćdziesiąt lat”.

„My z Jedwabnego” jest bowiem także książką o tym, co działo się z nami już po ujawnieniu jedwabieńskiej zbrodni. Każdy z 16 rozdziałów poprzedzają zapiski prowadzone od 28 sierpnia 2000 r. aż do 17 czerwca 2004 r. – dnia, w którym zmarł Jacek Kuroń. Czyta się je jak zapis unikalnego eksperymentu: co się stanie, gdy czterdziestomilionowy naród, pielęgnujący od dwustu lat megalomańską wizję bycia niewinną i najbardziej pokrzywdzoną nacją Europy, postawi się wobec zarzutu o współudział w Zagładzie.

Podczas gdy jedni Polacy z uznaniem, ale i bez zdziwienia przyjęli wyniki śledztwa IPN w sprawie zbrodni w Jedwabnem, drudzy wciąż uważają, że „wszystko to robota Żydów”.

Polityka 33.2004 (2465) z dnia 14.08.2004; Kultura; s. 60
Reklama