Archiwum Polityki

Cesarz Silvio

Na świecie nie wolno łączyć stanowisk państwowych z prowadzeniem własnego biznesu. Nie można być jednocześnie głową państwa i szefem prywatnego imperium. Jednak we Włoszech nikt tej zasady nie przestrzega. Najbogatszy premier Europy Silvio Berlusconi od lat wodzi wszystkich za nos.

Potrzeba było 1153 dni zawiłej drogi legislacyjnej, wielokrotnych głosowań w obu izbach parlamentu i niekończącej się serii poprawek, aby potwierdzić status quo. „Góra urodziła mysz” – ogłosiła prasa. Włoski parlament rozwiązał nareszcie konflikt interesów premiera Silvio Berlusconiego. Niestety tylko na papierze. W praktyce szef rządu jest nadal właścicielem ogólnokrajowej telewizji, tyle że teraz już z błogosławieństwem ustawodawców. Zgodnie z przyjętą ustawą każdy członek rządu, z wiceministrami włącznie, ma obowiązek całkowicie poświęcić się interesom publicznym i zrzec się zarządzania własną firmą. Nawet nie trzeba jej sprzedawać ani oddawać pod zarząd osób trzecich, nie można tylko nią kierować.

Opozycja wytyka przepisy uszyte na miarę premiera.

I tak na przykład pozostał on prezesem honorowym klubu piłkarskiego Milan, bo prezesów honorowych ustawa nie dotyczy, i jako taki kupił właśnie dla swych stacji prawo transmisji rozgrywek swojej drużyny. Należącym do premiera koncernem telewizyjnym Mediaset zarządza jego przyjaciel Fedele Confalonieri. A więc z prawnego punktu widzenia Berlusconi nie popełnia żadnego wykroczenia. Przezornie przepisał też sporą część swego majątku na rodzinę. Pokaźny kawałek imperium premiera od dawna należy do jego córki Mariny. Jego brat Paolo Berlusconi (kilkakrotnie skazany już za korupcję) jest właścicielem prorządowej gazety „Il Giornale”.

Salwy śmiechu wśród przeciwników rządzącej Forza Italia wzbudziła jedyna konsekwencja ustawy w sprawie konfliktu interesów: premier będzie musiał opuścić obrady rady ministrów za każdym razem, kiedy będą poruszane sprawy związane z jego biznesem. Zażartowano nawet wówczas, że ponieważ jego prywatne interesy obejmują wiele dziedzin, rzadko kiedy powinien brać udział w posiedzeniach.

Polityka 34.2004 (2466) z dnia 21.08.2004; Świat; s. 46
Reklama