Archiwum Polityki

Obcy wśród swoich

My, Węgrzy, jako ostatni znaleźliśmy się w Europie tu, gdzie teraz jesteśmy. Do dziś niektórzy traktują nas jak obcych, może dlatego, że mamy taki trudny język.

Węgrzy nie są wyjątkiem: chwytają się każdej w miarę okrągłej rocznicy, aby przypomnieć sobie różne rzeczy i na swój sposób je uczcić lub co najmniej zastanowić się nad nimi. Przestał już działać system zezwoleń, co można oficjalnie świętować lub opłakiwać, a które jubileusze z musu obchodzić w największej tajemnicy.

Wczesnym latem 2004 r., kiedy kontynent przygotowywał się do mistrzostw Europy w piłce nożnej, z otchłani minionego półwiecza wydobyliśmy raptownie zdarzenie, które jednemu z narodów – Niemcom – dało poczucie narodzenia na nowo, ale drugiemu przyniosło gorycz klęski, rozczarowanie pęknięciem nadmuchanego balonu. Chodzi o nas, Węgrów, których cały ówczesny świat uważał za futbolową nację numer 1. Nasza drużyna, zwana złotą, pokonała absolutnie wszystkich rywali, stosując prostą strategię: obojętne, ile strzelą nam goli, musimy zdobyć o jedną bramkę więcej! I cokolwiek powiedzieć, przez dziesięciolecia z całą pewnością wiedziano, że Puskas, Kocsis, Hidekuti, Czibor byli Węgrami. I wiedziały to miliony ludzi nie mających najmniejszego pojęcia, gdzie mieszkają Węgrzy, ilu ich jest na tym świecie, co jedzą oraz piją i do którego Boga się modlą.

To, co 4 lipca 1954 r. stało się w szwajcarskim Bernie

– gdy po prowadzeniu przez Węgrów 2:0 w pierwszej połowie meczu o mistrzostwo świata ostatecznie zwyciężyli Niemcy 3:2 – było dla psychiki całego narodu wstrząsem podobnym do klęski poniesionej tysiąc lat temu przez madziarskie plemiona w bitwie pod Augsburgiem. Zagony madziarskie pustoszyły wtedy Europę zapędzając się aż nad Ren i siejąc postrach gradem strzał ze swoich klejonych z kości łuków. Była to nowa broń, strzały bez trudu przebijały pancerze zachodniego rycerstwa.

Dopiero pod Augsburgiem, nad brzegiem rzeki Lech, armia cesarza Ottona I zadała Madziarom druzgocącą klęskę, która zapadła w narodową pamięć.

Polityka 34.2004 (2466) z dnia 21.08.2004; Świat; s. 49
Reklama